Po pięciu latach działalności kliniki „Budzik” do życia powróciło 44 dzieci. - Nie dawano jakichkolwiek szans Jagodzie – przyznaje mama dziewczynki, która dzisiaj wraca do zdrowia dzięki „Budzikowi”.
Pięć lat temu 10-letnią Weronikę Książyk potracił samochód.
- Jej stan był bardzo ciężki. Miała krwotok wewnętrzny, obrażenia wewnętrzne, połamane obie nogi, żebra. Uszkodzone płuca, śledzionę, obrzęk mózgu – wylicza Jadwiga Ziętek, matka Wiktorii.
W śpiączce trafiła do kliniki „Budzik”, gdzie po pół roku odzyskała przytomność.
- Wcześniej lekarze nie dawali jej żadnych szans życia. Powiedzieli, że dziecko nie będzie widziało. Że nie będzie słyszała. Że jest nie do wyjścia – mówi mama Wiktorii.
Dziewczynka była drugim dzieckiem wybudzonym w klinice "Budzik".
- Prosiłam Boga, żeby jak najszybciej wróciła do zdrowia, przynajmniej żebyśmy miały kontakt, żebym mogła się z mamą porozumieć – opowiada Jadwiga Ziętek. I zaznacza. - To, co teraz mamy to jest dla mnie bardzo duży postęp. Walczyliśmy tylko, żeby mieć kontakt, a ona słyszy, chodzi i widzi.
Dzisiaj dziewczynka patrząc na zdjęcia po wypadku przyznaje:
- To jest niemożliwe, że jak tak [daleko – red.] doszłam. Cieszę się z tego, że mama już tyle koło mnie nie musi chodzić – mówi wzruszona nastolatka.
Wiktoria może już chodzić, ale wciąż ma niedowład obu nóg i rąk. Niedosłyszy, mówi niewyraźnie i ma kłopoty z zapamiętywaniem.
- Brakuje mi piłki, bo bardzo lubiłam grać w piłkę nożną. Może z czasem, jak będę dużo ćwiczyć to dojdę do sprawności – mówi Wiktoria.
Ewa Błaszczyk, prezes fundacji „AKogo?”, która doprowadziła do otwarcia „Budzika”, cieszy się z każdego wybudzonego pacjenta. Ale zaznacza, że po wybudzeniu dzieci i rodziców czeka długa droga.
- To jest fantastyczne, że ktoś wrócił do życia, do sprawności. Że te rodziny, które stoją za takim pacjentem, mają też podarowane życie. Jak się ma życie podarowane to potem jest kwestia samodyscypliny, determinacji. Ci ludzie na pewno mają wielki problem ze sobą, kiedy już są świadomi i wiedzą, jak funkcjonowali i jak jest teraz. I jaka czeka ich długa droga. Więc wsparcie bliskich osób jest niesamowicie istotne – zaznacza Błaszczyk.
Jagodę Stasiewicz podobnie jak Wiktorię w wieku 10 lat potrącił samochód. Przez ponad pół roku była w śpiączce.
- To było uderzenie samochodu, potem się odbiła i uderzyła o asfalt. Miała stłuczone oba płuca, pękniętą wątrobę. Roztrzaskane całe czoło, nos, oko. Przez 10 dni Jagodzie z buzi, z nosa lał się płyn mózgowo-rdzeniowy. Nie dawano jakichkolwiek szans, że Jagoda przeżyje – przyznaje Joanna Stasiewicz, mama Jagody.
- Było ciężko – mówi dzisiaj Jagoda.
- To była ogromna praca i cierpienie dziecka. Nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić. Pamiętam pierwszą pionizację, łzy Jagody. Nieświadome, ale lały się, dziecko czuło ból. Bardzo źle to znosiłam. Nie można dziecku pokazywać, że się płacze, trzeba wychodzić do łazienki, albo na zewnątrz – mówi Stasiewicz.
Wypadek diametralnie zmieniły dotychczasowe życie Jagody.
- Byłam w klasie sportowej. Lubiłam bieganie, skakanie, piłkę nożną – mówi Jagoda.
W klinice „Budzik” dziewczynka od początku uczyła się podstawowych czynności.
- Poczyniła ogromne postępy. Kiedy Jagoda trafiła do „Budzika” nie było z nią żadnego kontaktu. Miała rurkę tracheotomijną, przez, którą oddychała. Teraz je i oddycha samodzielnie. Pięknie mówi, chociaż czasami trzeba jej zwracać uwagę, żeby mówiła trochę wolniej. A zaczynałyśmy od nauki połykania śliny – mówi Joanna Cąkała, logopeda kliniki „Budzik”.
Dziewczynka zaczęła ćwiczyć jeszcze w śpiączce. Na początku 2,5 godziny dziennie.
- Jagoda, jak przyjechała miała ruch, którego nie kontrolowała. Nie chodziła, nie siedziała, była nieprzytomna – dodaje Michał Kusociński, fizjoterapeuta kliniki „Budzik”.
Co, jeśli nie byłoby „Budzika”?
- Bronię się przed tą odpowiedzią – hospicjum. Trafiłaby do hospicjum. Tak, jak wiele dzieci trafia do hospicjum w takim stanie, jak Jagoda – przyznaje mama Jagody.
Jagoda po pięciu miesiącach pobytu w „Budziku” mogła wrócić do domu.
Wiktoria jest uczennicą w II klasy gimnazjum. W szkole towarzyszy jej opiekunka. Tylko niektóre lekcje nastolatka ma z całą klasą. Ze względu na niepełnosprawność i kłopoty z koncentracją ma indywidualny tok nauczania.
- Trzeba cieszyć się tym, co jest. Ona często jest rozżalona. Na przykład, że nie może jeździć na rowerze. Dużym wsparciem jest psycholog i pedagog szkolny. Staramy się ją wspierać, wzmacniać mocne strony – mówi Iwona Duda, nauczycielka wychowania fizycznego w gimnazjum w Iłży.
Powrót Wiktorii do szkoły nie byłby możliwy bez intensywnej rehabilitacji, którą kontynuuje od opuszczenia kliniki „Budzik”. Przez pięć lat korzystała ze wszystkich turnusów rehabilitacyjnych dostępnych w ramach NFZ.
Wiktoria mieszka w Starosiedlicach koło Radomia. Gdy była w śpiączce zmarł jej ojciec. Rodzina jest w trudnej sytuacji materialnej. W domu mieszka jeszcze dwójka starszego rodzeństwa Wiktorii i mała siostrzenica.
Wiktoria chce dodać otuchy wszystkim dzieciom, które wyszły z „Budzika” i z trudem stawiają pierwsze kroki.
- Chciałabym im powiedzieć żeby nie porzuciły nadziei, że jest szansa, że będą się poruszać jak dawniej. Bo ja sama to przeszłam – mówi Weronika.