- Uważaj k…, bo naprawdę możesz źle skończyć – takie wyzwiska, groźby czy zastraszanie to codzienność państwa Makruckich. W rozwiązaniu problemu miał pomóc monitoring, ale obecność kamer tylko rozwścieczyło uciążliwych sąsiadów.
Państwo Makruccy i ich trójka dzieci mieszkają przez ścianę z panią Władysławą i jej syn Radosławem. Początkowo ich życie z sąsiadami układało się dobrze. Konflikty zaczęły się w grudniu zeszłego roku. Państwo Makruccy podejrzewają, że stało się tak z powodu darów Szlachetnej Paczki, które dostali na święta. Od tego czasu - jak twierdzą - ich życie sąsiedzkie jest pasmem awantur i gróźb.
- Monitoring jest od 24 grudnia. Założyłem go dla bezpieczeństwa, ponieważ byliśmy okradzeni. Ludzie boją się tu świadczyć, bo będą mieć powybijane okna – mówi Tomasz Makrucki.
Kamery nie tylko rejestrują obraz, ale również dźwięk.
- Uważaj k…, bo naprawdę możesz źle skończyć! Nie wiesz z kim zadzierasz! – to tylko niewielka część gróźb i wyzwisk, które są kierowane pod adresem rodziny.
Strzały i rzucanie butelek
- Żona wracała o g. 23 z pracy. Poleciały w jej kierunku butelki po piwie. Innym razem dzieci bawiły się na podwórku. W pewnym momencie padły strzały. Urządzili sobie strzelanie z wiatrówki w naszym kierunku – opowiada Tomasz Markucki.
Pan Tomasz regularnie wzywa policję. Składa też na komisariacie zawiadomienia o awanturach. Przekazuje policjantom nagrania z kamer zamontowanych na domu. Policja na interwencję przyjeżdża, ale zazwyczaj kończy się na upomnieniach lub mandatach.
- Policja przyjeżdża, jakby musiała odbębnić sprawę i odjeżdża. A problemy narastają – uważa pan Tomasz.
Żal do policji
Pokazaliśmy nagrania z kamer Krzysztofowi Budnikowi. Jest byłym sędzią i byłym zastępcą ministra spraw wewnętrznych i administracji odpowiedzialnym za policję.
- W tej całej sprawie największy żal można mieć do policji, która wielokrotnie była wzywana na interwencje i każdą z nich „odfajkowywała”. Czyli traktowała to jako nieistotne wykroczenie. Nie dopatrywała się tutaj jednej strony jako sprawcy poważnego przestępstwa, a drugiej jako osób pokrzywdzonych – uważa Krzysztof Budnik, prawnik.
Postanowiliśmy porozmawiać z panią Władysławą, która zdaniem Markuckich jest prowodyrem wszystkich kłótni i awantur. Czy konfliktu nie da się zakończyć?
- Z takim gburem, jak ten jeleń, nie idzie się dogadać! – uważa pani Władysława.
Bracia B. dołączają do konfliktu
Tuż obok domu, w którym mieszka pan Tomasz i jego sąsiadka z synem, mieszka też czterech braci B. Od niedawna również oni przyłączyli się do konfliktu sąsiedzkiego. O tym, że są ludźmi niebezpiecznymi przekonał się pan Stanisław. Mieszka przy tej samej ulicy. Jest stróżem zabytkowego pałacu. To właśnie tu, trzy lata temu, został pobity i okradziony. Napadli go sąsiedzi - dwaj bracia B. Za rozbój skazano ich na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat.
- Jak sobie wypiją, to hulaj dusza, piekła nie ma – mówi poszkodowany.
W sprawie gróźb karalnych kierowanych do Mareckich toczy się obecnie dochodzenie policyjne. Rzecznik policji zapewnia, że sprawa wkrótce trafi do prokuratury. Być może wtedy prokurator wyda zakaz zbliżania się, jeśli uzna, że są do tego podstawy.