Rozmowa z profesorem Michaelem Szporerem, wykładowcą politologii i dziennikarstwa na University of Maryland.
- Poznałem go dobrze w Waszyngtonie, za czasów AWS-u. Pierwszy raz w Gdańsku na statku na Motławie z Marylą Krzaklewską. Był dowcipny, bystry i imponował. Za AWS-u był proponowany na ambasadora do USA i pewnie by się sprawdził. W Stanach był jednym z założycieli APAC-u [American Polish Advisory Council] wraz z Janem Nowakiem Jeziorańskim. Taka organizacja zawsze była potrzebna, ale jakoś trudno było się jej rozwinąć bez wsparcia z Polski. Radek to rozumiał, chciał budować lobby polskie w Ameryce. Wówczas mówiłem, że Sikorski w American Enterprise Fund robi za całą polską ambasadę w Waszyngtonie. Dziś Radek mnie naprawdę zawiódł.
• Czy przypuszczał pan, że zostanie szefem dyplomacji?
- Tak, sam bym go na to stanowisko proponował; bardziej jak na szefa MON-u. Wierzyłem, że z nim u steru polska dyplomacja na Zachodzie pójdzie do przodu, zwłaszcza w Stanach. Wierzyłem, że oczyści MSZ z ludzi bez talentu i bez wiedzy, za to z jakimiś dziwnymi układzikami. Spodziewałem się, że będzie mniej partyjny, a bardziej sensowny. Myślałem, że wreszcie Polska będzie miała odpowiedniego ambasadora w USA, że nawiąże kontakty z wpływową, a nie tylko folklorystyczną "starą” amerykańska Polonią. Z ludźmi rozpoznawalnymi w Ameryce, jak choćby twórca imperium komputerowego Apple, Steve Woźniak. Tak się nie stało. Lobbing powierzono osobom które... nie wierzyły w lobbing, lub naprawdę nie znały się na fachu. Polityka polonijna w ogóle jest bezsensowna. Faworyzowane są jakieś "resortowe dzieci” udające Polonię, a pieniądze przejęte z Senatu zostały upolitycznione lub przekazywane na mało skuteczne kampanie PR-owskie. Na każdym kroku braki w znajomości i realiów amerykańskich, obrażanie poważnych osób, jak np. wice szefa głównej centrali związkowej, czy wybitnych dziennikarzy i akademików. Temat rzeka...
Kiedy zaczynał, radziłem Radkowi, żeby obciął rozdęty budżet MSZ o 5 proc. i już będzie zasłużonym ministrem. Zero efektu. Ile kosztowała rezydencja ambasadora w Waszyngtonie, kiedy i za jakie kosmiczne pieniądze ją kupiono? Bizantyjska rezydencja ambasadora jest większa od historycznej ambasady. Polska ma aż pięć budynków w samym Waszyngtonie i tak naprawdę nie wiadomo po co.
• Co pan myśli teraz na temat jego siedmioletniego kierowania polską dyplomacją?
- Te siedem lat odwróciło polską dyplomację od jej głównego nurtu wspieranego przez rządy lewicowe i prawicowe. Euroatlantyzm to nie tylko i wyłącznie Europa, a specyficznie Niemcy. Niestety, zastąpił to eurocentryzm. Może Sikorski był kierowany jakimiś ambicjami europejskimi, albo robił to, co premier Tusk sobie życzył. Nie wiem. W każdym razie takie były realia. Myślę, że to się zaczęło od jego przejścia do PO. Jako "przeszczep” z PiS-u chciał pokazać, że jest team playerem. Pewnie też facetem, co to wszystko z każdym w Europie pozałatwia. Przypomina mi trochę Józefa Becka z czasów przedwojennych.
• Co było największym nieporozumieniem polityki Sikorskiego?
- Chyba tarcza antyrakietowa. Gdyby temat procedowano od samego początku energicznie, już by była w Polsce. Janukowicz i Ukraina też gafa.
• Czy Sikorski prowadził dobrą politykę wschodnią?
- Wschodnia polityka nie wygląda na zbyt korzystną dla Polski od dłuższego czasu. Wschód to naprawdę zaniedbany temat. Nikt dokładnie w Waszyngtonie pojąć nie może, o co tak naprawdę Polsce chodzi w tym temacie. Pomoc Ukrainie powinna być głównym nurtem polityki polskiej, przy dostrzeganiu, że narodowa tożsamość rosyjska jest poważnie podważona i "skonfliktowana” wewnętrznie. Niedawno nawet Łukaszenko zauważył, że "bez Ukrainy, Rosja jest gdzieś pomiędzy Mongolią a Kazachstanem”. To jest potencjalnie wybuchowy problem, gdyż Rosja jest dziś jak taka bardzo duża Jugosławia, tkwiąca - z jednej strony - w mitach wielkiej historii i - z drugiej - w konfliktach etnicznych. Daleko jej od myślenia w kategoriach społeczeństwa obywatelskiego. Rosyjska neoimperialistyczna interwencja była do przewidzenia. Tak, jak brak możliwości do poszerzenia "scenariusza krymskiego” w najbliższym czasie też jest do przewidzenia. Aby naprawdę się zabezpieczyć, Polska powinna pomyśleć na dłuższą metę o bliższych wojskowych relacjach polsko-ukraińsko-tureckich. Nie rozumiem, dlaczego pomoc z Polski dla Ukrainy jest tak mizerna. Jest astronomiczna rozbieżność pomiędzy tym, co Polska mówi, a tym, co dla Ukrainy robi realnie. Zerknąłem w statystyki innych sąsiadów z Europy. Wielu zaangażowało się znacznie bardziej. Chyba, że nie wszystko, co polska robi jest upublicznione. Oby!
• Sikorski zawiódł się na Ukrainie? Został odstawiony na boczny tor przez Niemcy, Francję i Ukrainę Poroszenki.
- Sikorski nie był przygotowany na Ukrainę i to zresztą było ewidentne w jego rozmowach w Kijowie. Zaważył problem doradczy i przygotowania. Minister nie może znać się na wszystkim i brać wszystkiego na siebie. Ma do tego wiceministrów i specjalistów. Polska nie była przygotowana na Majdan, a już na pewno na nie na upadek rządu Janukowycza i na wojnę prowadzoną asymetrycznie. Na szczęście Putin się przeliczył, bo nie spodziewał się, że nowe media przebiją jego machinacje i całą tę noworosyjską maskaradę. Tu osoby kształtujące politykę wschodnią zawiodły, wraz z bardzo osłabionym intelektualnie i analitycznie - od śmierci Marka Karpia - Ośrodkiem Studiów Wschodnich, który nie był na to przygotowany.
• Jaka była jego polityka wobec Europy Zachodniej?
- Niemczenie się, jak to zauważył Lech Wałęsa. To lapidarne, ale trafne określenie. Można sobie na to pozwolić, kiedy są dotacje unijne, ale co, kiedy przestaną płynąć do nas szeroką rzeką? Polska jest patologicznie obciążona przez monstrualną biurokrację rządową. Ale to tak nawiasem. Problem zdecydowanej orientacji na Berlin to główny grzech polityki zagranicznej.
- No to jest jakiś absurd. Zapewne największy, jaki wypowiedział w swej karierze Sikorski. Wielu w Polsce wierzy, że wreszcie ktoś powiedział prawdę, ale to tak nie jest. Polska nie jest światową potęgą, jest średniej wielkości regionalną siłą na rubieżach Europy i nawet tę rolę nie zawsze odpowiednio spełnia. Jeśli jednak spełnia pewne role w sojuszach międzynarodowych, to nie znaczy, że nic z tego nie ma. To jest jakieś banalne i roszczeniowe myślenie, że Polak musi być zawsze "więcej wart”, bo jeśli nie, to nic nie jest wart. Sięgając do literatury, można by rzec "znaj proporcje, mocium panie”. Dodatkowo są to jakieś pozostałości z czasów komunistycznych, kiedy Polska naprawdę nie była dowartościowana i jako suwerenne państwo nie istniała. To nie jest jednak wina USA. Radek nawet nie zdaje sobie sprawy, jak tymi słowami zrujnował sobie reputację w Stanach. A gadał jeszcze o polskiej "murzyńskości”, czyli służalczości. W tym samym temacie opowiadał kawał, jak to Obama ma polskie korzenie, bo jego przodkowie... zjedli w Afryce polskiego misjonarza. Tak się w Ameryce nie żartuje i z Ameryką też.
• A co pan myśli o polityce kadrowej MSZ? Szczególnie w obsadzaniu ambasadorów?
- Kolesiostwo, a nie służba publiczna zawsze w Polsce było i będzie, ale jednak jakieś kwalifikacje przy obsadzaniu placówek - poza jako taką znajomością języka - powinny być. Trzeba przyznać, że obsada ambasad w USA i w Moskwie świadczy albo o kadrowych brakach MSZ-u, albo braku wyobraźni. Można odnieść wrażenie, że obie te stolice traktowane są w polityce zagranicznej Polski, jako kierunki... drugorzędne. Jest to zresztą odwzajemniane przez państwa misji, skoro nowa ambasador w Moskwie czekała chyba trzy tygodnie na złożenie kopii listów uwierzytelniających wiceministrowi spraw zagranicznych, a jakoś nie doczytałem, czy już dostąpiła zaszczytu złożenia oryginałów tych listów Putinowi, czy ciągle nie. Waszyngton i Moskwa to nie są miejsca, gdzie jedzie się na naukę dyplomacji, a stolice, które powinny być zwieńczeniem kariery zawodowej budowanej na doświadczeniu.
• A afera z medalem Wolności dla Jana Karskiego pod skrzydłami MSZ z czasów Sikorskiego? Dlaczego postanowiono "wyeliminować” rodzinę z całego procesu i przyjmowania tego odznaczenia?
- Powiem szczerze, ja ambasadę i odpowiednie osoby na al. Szucha o rodzinie Jana Karskiego osobiście informowałem dobry miesiąc przed uroczystością. Może ktoś nie czyta moich maili, ale poszły. Podawałem w nich adres i telefon pani doktor Kozielewskiej w Gdańsku. Dla mnie tego typu zachowanie jest nietaktowne, chamskie, a nawet karalne. Ambasada RP w tym przypadku nie miała prawa "wyboru”, kto ma odbierać medal, bo żyje rodzina Kozielewskich, a po drugie: ambasada reprezentuje wszystkich polskich obywateli, w tym także rodzinę Jana Karskiego. Ambasada dobrze wiedziała, że rodzina istnieje, m.in. z testamentu, w którym jest wymieniona, a którego kopia znajduje się w ambasadzie. Naprawdę nie wiem, czego się spodziewali. Tego, że rodzina zniesie ten afront z pokorą?
• Dlaczego starano się zawłaszczyć pod patronatem MSZ, a bez wiedzy rodziny, miejsce spoczynku Jana Karskiego, i zmienić nagrobek?
- Tak jak w polityce, tak i z Janem Karskim - stał się częścią urzędowej propagandy narodowej, w której gubi się prawdziwe wartości, a zastępuje je pustymi sloganami i jakimiś własnymi chciejstwami. W tym wypadku, zlekceważono świętą wartość miejsca spoczynku i formy jego upamiętnienia. Zrobił to za życia Jan Karski. Chciał spocząć wraz z żoną w grobie, na którym postawił pomnik, jaki uznał za właściwy. Lapidarna inskrypcja o obojgu małżonkach: imię, nazwisko, lata życia. Tylko tyle i aż tyle. A tu chcieli m.in. umieszczać na nowej tablicy podobiznę Jana Karskiego i wypisywać jakiś elaborat na jego temat. Po prostu nic z Karskiego nie rozumieli.
• Dlaczego Sikorski opowiadał dziennikarzowi "Politico” o spotkaniu Putina z Tuskiem i ofercie "rozbioru Ukrainy”, skoro takiego spotkania nie było? Za wszelką cenę chciał zaistnieć w mediach i pokazać, że wciąż jest interesujący, mimo odsunięcia na boczny tor polityki międzynarodowej?
- Zgadzam się co do motywacji. Sikorski lubił dyrygować MSZ-tem i na pewno myślał o przyszłej karierze w NATO czy gdzieś indziej w sferze międzynarodowej. Może nawet tam, gdzie trafił Donald Tusk. Chyba jednak coś się Radkowi pokiełbasiło w głowie, skoro sprokurował taką gafę. Błąd Sikorskiego polegał na tym, że chlapiąc ozorem do dziennikarza, powinien wcześniej zadzwonić do Tuska i skonsultować, co może mówić, a co nie. Chyba, że chciał odreagować jakieś swoje frustracje i zająć się terapią własnego "ego”.
• "The Economist” pisze, ze kariera Sikorskiego jest w strzępach. Żal panu kolegi?
- Żal na pewno! Sikorski ma zalety. Niestety, uwierzył, że jest lepszy, a może nawet najlepszy. Błędem z obszaru polityki personalnej było otoczenie się niewłaściwymi ludźmi. Myślę, że chciał dobrze, ale jest duża różnica pomiędzy chcieć i móc. Nie przewiduję jego dalszej kariery międzynarodowej. Amerykanie zapamiętali jego słowa, Rosjanie cieszą się, że się ośmieszył relacjonowaniem rozmowy, jakiej "nie było”. Wielu na Zachodzie nie żal, że mu utarto nosa. W Polsce będzie mu jeszcze trudniej, bo praktycznie nie ma własnego zaplecza politycznego. Jak się jest samotnym wilkiem, nie trzeba mówić o dorzynaniu watahy...