Gdyby polski parlament mogła meblować Polonia amerykańska, to większość foteli oddałaby Prawu i Sprawiedliwości.
Partia Jarosława Kaczyńskiego wypadła najlepiej w Chicago i okolicy, gdzie mogła się pochwalić 9096 głosami, czyli wzięciem niemal 80-procentowym (79.93%), sześciokrotnie (!) większym niż Platforma Obywatelska. Ta z 1547 głosami osiągnęła wynik procentowy – 13,6. Łeb w łeb szedł Ruch Palikota i PSL.
Ostatecznie partia chłopska wygrała stosunkiem procentowym 2,57: 2,23. Nikomu z pozostałych nie udało się osiągnąć nawet procentowego poparcia.
– Jarek, "Ciupago” to twoja najlepszo broń! – gromkim głosem wspierał swego politycznego idola góral Jędrek Bułecka. "Ciupago” to w tutejszym żargonie Chicago.
PiS wygrał z PO także w okręgu nowojorskim, do którego wchodziły m.in. stany New Jersey, Pensylwania, Connecticut z liczącą się Polonią. W tym rejonie zagłosowały 7903 osoby. Partia Kaczyńskiego dostała 4227 głosów (53,5%), partia Tuska – 2455 (31,1%). Palikot miał 386 fanów wyborczych (4,9%), a SLD – 153 (1,9%).
Jak trafnie skomentował ten ostatni wynik głosujący młody biznesmen Jacek Kunik, pod wodzem Napieralskim SLD osiągnęła mniej więcej takie poparcie wśród Polonii, jak... LSD.
Platforma Obywatelska miała jednak także i swoje sukcesy. W okręgach w Los Angeles i stołecznym Waszyngtonie. W tym ostatnim, do którego zaliczała się także m.in. Polonia florydzka i karolińska, przyszło do urn 1031 wyborców, z których aż co drugi (50,4%) zagłosował na Platformę.
A więc zdecydowanie lepiej niż w Polsce. Na PiS trochę więcej, niż co trzeci (35,0%). Na Palikota – 6.9%, na SLD – 3.8%, a na PSL – 1,2%.
W Los Angeles (okręg obejmujący komisje wyborcze także Oregon, Waszyngton, Arizona, Nevada i Teksas) Donalda Tuska i jego Platformę poparła też niemal połowa wyborców ( 48,9%) – 646 głosów. Kaczyński ze swym PiS-em dostał 523 głosów (35,6%). Palikot podbił umysły 83 wyborców (6,28%).
Mimo iż w tych wyborach można było głosować korespondencyjnie, a więc dogodniej, w Ameryce znalazło czas na wybieranie reprezentantów narodu prawie o jedną czwartą chętnych mniej niż w poprzednim głosowaniu prezydenckim. Także mniej niż w wyborach parlamentarnych w 2007 roku.
Jakie są tego przyczyny? Profesor Michael Szporer z Uniwesytetu Maryland widzi dwie. Ponieważ w wyborach głosuje przede wszystkim elektorat PiS-owski, może się on czuć rozczarowany faktem, że preferencje elektorskie kraju są inne niż ich.
Po drugie, Polonia w zdecydowanej większości, zdaje się podzielać przekonanie, że skoro mieszka się w USA, tu płaci podatki i tu realizuje swój "amerykański sen”, nie powinno się wtrącać w wybieranie kogoś w Polsce, kogo się nie tylko nie zna, ale często nie rozumie, jakie interesy reprezentuje i co z tego może konkretnie wynikać na Greenpoincie czy Jackowie.
Decyduje także pewien cynizm wyborczy konkurujących partii. Po co zabijać się o głosy polonijne, skoro jest ich tyle, co kot napłakał.
A propos – kota. Kandydując w poprzednich wyborach Janusz Palikot obiecał na przykład, że jak wejdzie do Sejmu, otworzy swoje biuro poselskie w Stanach. Na razie nikt go tu nie widział.