Wypad do kina albo restauracji nie wchodzi w rachubę. Tylko spotkanie w hotelu, o wyznaczonej godzinie. Seks i rozmowa na poziomie. Za jedno takie spotkanie wykładowca akademicki z Warszawy oferuje studentce 300 zł - pisze magazyn "dlaczego".
Miał pecha. Trafił na dziennikarzy magazynu "dlaczego". Podając się za Gosię, studentkę stosunków międzynarodowych i orientalistyki z Warszawy, napisali do profesora. Tego samego dnia odpisał.
Aby szczegóły "Gosia" umawia się na rozmowę w jednej z warszawskiej kawiarni. Na spotkanie idzie wynajęta aktorka. Ma przy sobie ukrytą kamerę.
Wykładowca jest wysoki i szczupły. Mówi, że na spotkanie wpadł między konsultacjami. - Na mój pokój mówią rzeźnia numer pięć. 50 procent śmiertelności - opowiada.
Dziewczyna przyznaje się, że nic nie wie na temat sponsoringu.
- Od razu mówię jasno, że mam ułożoną sytuację rodzinną. Nie mam zamiaru ani tego naruszać, ani tego zmieniać. Więc żadne miłości i tym podobne rzeczy mnie po prostu nie interesują - twierdzi wykładowca, po czym uzgadniają "techniczne" szczegóły transakcji.
Mężczyzna wyjaśnia, dlaczego szuka studentki. Podczas spotkania liczy na inteligentną, interesująca rozmowę.
- Nie interesują mnie osoby ze szkoły średniej,a ni pracujące, po zawodówce. Jestem ukierunkowany na spotkanie ze studentką. Bo jednak wymiana myśli, rozmowy, to jest 80 procent spotkania - zastrzega.
Za jedno spotkanie proponuje dziewczynie 300 zł. Podkreśla, że będą się umawiali w hotelu, wypady do kina albo restauracji nie wchodzą w grę. Mężczyzna nie ma na to czasu, nie chce być rozpoznany.
- Stawki w Warszawie, tak jak na czacie, chodzą od 80 zł, do 200, 250, 300 zł. W ogóle nie rozmawiam, jeśli dziewczyna mówi, że interesuje ją 150 zł za spotkanie - mówi wykładowca.