Spędziłam w sądzie trzy miesiące. To była moja agonia. Wyrok przyjęłam bez komentarza. Może daje jakąś ulgę, że sprawiedliwość jednak istnieje. Nie leczy jednak niczego. Dziura w sercu krwawi – mówi Henryka Pietrzak, matka bestialsko zamordowanego wraz żoną sierżanta Marines.
Wcześniej nie było to możliwe, bowiem sąd zakazał rodzinie zgładzonych jakichkolwiek kontaktów z mediami.
– Co Pani czuje?
– Wielkie zmęczenie i potrzebę ucieczki z tego miejsca. Spędziłam w sądzie trzy miesiące. To była moja agonia. Wyrok przyjęłam bez komentarza. Może daje jakąś ulgę, że sprawiedliwość jednak istnieje. Nie leczy jednak niczego. Dziura w sercu krwawi.
– Dlaczego sprawiedliwości zabrało aż tyle czasu, żeby rozstrzygnąć w sprawie tak ewidentnej?
– Nie będę się wypowiadać na ten temat. Obrona morderców robiła wszystko, aby procedury się ciągnęły. Prokurator Daniel DeLimon doprowadził jednak, dzięki swemu ogromnemu profesjonalizmowi, zaangażowaniu i zwykłej ludzkiemu poczuciu dobra i zła do takiego finału. W zgodnej opinii, prezentacja przezeń materiału dowodowego i uczestnictwo procesowe były tak perfekcyjne, że wejdą do historii amerykańskiego sądownictwa.
– Zbrodniarze nie przyznawali się do winy...
– Nie. Twierdzili, że są niewinni. Emrys John, który osobiście zastrzelił Janka i Quian'ę wypierał się wszystkiego. Mimo, że nie tylko pozostała trójka go obciążała, ale także badania kodu DNA pokazały, że miał na swym ubraniu krew moich dzieci, a na plecach syna odciśnięty swój but, kiedy po nim deptał. Tyrone Miller i Kevin Cox też nie wiedzieli winy. Ten drugi "nie wiedział”, co się dzieje, bo wchodził i wychodził z pokoju, gdzie pastwiono się godzinami nad Jankiem i Quiana, a nawet "nie wiedział”, czyj to jest dom. A w ogóle, skoro to nie on strzelał, to o co tu chodzi? Zero skruchy, zero refleksji.
– Naiwnie oczekiwałam, że może dostrzegę w nich jakąś iskierkę skruchy. NIC! Ubrani w eleganckie garnitury i krawaty, patrzyli przede wszystkim w kierunku ławy przysięgłych. W naszą stronę tylko od czasu do czasu. Tego ich wzroku nie zapomnę nigdy. Dreszcze przechodziły po plecach. Miało się wrażenie, że im ktoś tu stara się robić jakąś wielką niezasłużoną niczym krzywdę. Między sobą wymieniali jakieś uwagi, uśmiechali się, poklepywali.
– Na ścianach domu syna i synowej zbrodniarze pozostawili rasistowskie napisy urągające godności Quiany, bo poślubiła białego. Czy ten watek pojawił się procesie?
– Nie. Oskarżyciel uznał, że przy takim bogactwie materiału dowodowego bezpośredniego, w tym genetycznego, nie ma sensu zajmować się wątkiem rasistowskim. Oskarżeni w śledztwie usiłowali wyjaśniać, że napisy zrobili nie ze swego szczerego prze-konania, a dlatego by... zmylić śledztwo i skierować na inne tory. Bo oni żadnymi rasistami nie są.
– No to po co właściwie przyszli do domu dowódcy?
– Bo mieli do niego złość. Chcieli go tylko obić, a kiedy taki przyjdzie do jednostki móc się z niego naśmiewać.
– Zakładali, że jak go pobiją, to on tego nikomu nie zgłosi?
– Nie wiem. Nie chcę analizować ani ich myśli, ani linii obrony.
– Najpierw szokiem były oczekiwania obrońców, że sąd nie pozwoli, aby nasze rodziny były na sali, bo to może wpływać na ławę przysięgłych. Potem porażająca była prezentacja materiału fotograficznego z miejsca zbrodni, choć tylko jego części, stosunkowo mało drastycznej. Bolesne zdumienie budziło także zachowanie i wnioski niektórych obrońców. Na przykład, aby nie pokazywać w materiale portretującym Janka i Quianę fragmentu wideo z ich ślubu, gdzie pięknie mówią o sobie. A jedno nie wie, co mówi drugie...
– Ława przysięgłych obradowała bardzo krótko...
– Precyzyjnie – dwie ławy. Ze względów techniczno-procesowych, Johna i Millera sądził jeden skład przysięgłych, a Coxa - drugi, ale z tym samym sędzią. Wyrok w sprawie Coxa był wcześniej, ale sędzia nakazał nie ogłaszać go, nim nie będzie werdyktu dla Johna i Millera. Żeby nie było żadnej sugestii dla przysięgłych. Ogłoszono je wspólnie.
– Jak Pani to przeżyła?
– Początkowo nie zrozumiałam, że zapadł wyrok śmierci...
– Czuje Pani niedosyt, że nie zapadł także dla Coxa?
– Jestem katoliczką, nikomu nie życzę śmierci. Kiedy dziennikarze chcieli wyciągać ze mnie, że będę się radowała z kary śmierci, powtarzałem, że za taką zbrodnię należy się najwyższa kara orzeczona przez sąd, bo taki powinien być porządek moralny i prawny. Nie pochodzę z kultury, gdzie wiwatuje się, kiedy ogłasza się wyrok śmierci.
– W sierpniu rozpocznie się proces czwartego ze zbrodniarzy, Kesuana Sykesa. Dlaczego będzie sądzony osobno?
– Taka jest decyzja sądu, z którą nie dyskutuję. Sykes podczas procesu zachowywał się agresywnie. Krzyczał do sędziego, nawet ściągnął spodnie i oddał w jego kierunku mocz. Trzeba było używać gazów, aby go poskromić. Zapewne uznano, że jego stan psychiczny wymaga ewaluacji zanim pojawi się przed sądem znowu.
– W Kalifornii na wykonanie kary śmierci oczekuje kilkuset skazanych. Wyroków takich od lat tu się nie wykonuje. Zresztą procedury odwoławcze trwają całe lata. Porównanie wieku dwudziestu paru lat, w jakim są mordercy, z moim wiekiem i stanem zdrowia... Spokojnie można zakładać opcję, o jaką pan pyta.
– Walczyła Pani o to, aby śmierć syna i synowej coś dobrego przyniosły. Pisała Pani do prezydenta Baracka Obamy. Zabiegałyście z matką Quiany o spotkanie i rozmowę z prezydentem. Sama domaga się Pani ustanowienia prawa uniemożliwiającego wcielanie do wojska kryminalistów i dewiantów. Co to dało?
– Nic.
– Czy Polska w jakiś sposób pomogła Pani w tym trudnym czasie?
– Ogromnie zaangażował się w sprawę polski konsul prawny w Los Angeles, Wojciech Bergier. Znakomity adwokat i wspaniały człowiek. Uczestniczył w wielu posiedzeniach sądowych. Współpracował z prokuratorem DeLimonem.
Niestety, wrócił do kraju. Po jego wyjeździe konsulat monitorował proces przysyłając chyba dwukrotnie konsula.
– Co dalej?
– Nie wiem. Nie wiem, jak dalej żyć. Myślałam, że wyrok coś uleczy we mnie, ale nic się nie stało. Rana krwawi. Paradoksalnie największej pociechy udzieliła mi Faye, matka Quiany. Powiedziała, że ja prócz Janka mam jeszcze córkę i wnuczkę. Mam dla kogo żyć. A ona prócz córki nie ma nikogo. Kiedy był proces, wiedziała, ze musi wstać rano, pójść na cmentarz, potem do sądu i pójść spać. A potem przeżyć następny dzień. Jak się skończy proces Sykes'a, jej życie straci sens.