Wniosek o azyl w Niemczech Tunezyjczyka Anisa Amriego został odrzucony w czerwcu 2016 roku – poinformował szef MSW Nadrenii Północnej - Westfalii Ralf Jaeger. Amri to teraz główny podejrzany o atak na jarmark bożonarodzeniowy w Berlinie, za którym wystawiono list gończy.
– W czerwcu 2016 roku jego wniosek o azyl został odrzucony. Nie można go było deportować to Tunezji, bo nie miał ważnych dokumentów. Zwróciliśmy się w sierpniu do władz Tunezji o wydanie duplikatów. Początkowo zaprzeczali, że to ich obywatel. Dokumenty dotarły do nas dzisiaj – powiedział Jaeger. – Nie chcę tego komentować – dodał.
Wideo: DE RTL TV / x-news
To miał być jego ostatni kurs przed świętami
Właściciel firmy transportowej spod Gryfina, do którego należała ciężarówka – narzędzie zamachu w Berlinie – rozpoznał na pokazanym mu przez policję zdjęciu swego pracownika. Ciało Polaka znaleziono na miejscu tragedii.
To był dobry i skrupulatny kierowca; gdy dowiedziałem się, że samochód porusza się po mieście, zamiast oczekiwać na rozładunek, wiedziałem, że coś się musiało stać – mówił dziennikarzom właściciel firmy Ariel Żurawski.
Niemiecka policja podała, że martwy mężczyzna znaleziony na terenie jarmarku, gdzie w tłum ludzi wjechała ciężarówka na polskich numerach rejestracyjnych, to Polak; został zastrzelony. Według ostatnich informacji to nie on prowadził samochód, ale imigrant z Pakistanu. Według niemieckiego MSZ wiele przemawia za tym, iż doszło do zamachu. Zginęło co najmniej 12 osób, a 48 zostało rannych, w tym część ciężko.
We wtorek policja przesłuchała właściciela firmy, do którego należało auto i którego pracownikiem był Polak. – Policja chciała zabezpieczyć nasze komputery, dokumenty firmowe, dokumenty auta. Ale to wszystko znajdowało się w samochodzie, przy kierowcy. Nie ma co zabezpieczać – powiedział dziennikarzom. Wyjaśnił, że w samochodzie jest zamontowany GPS i jest lokalizacja pojazdu. Aktualizacja sygnału odbywa się co 10 minut.
– Cała trasa była pokazana. O 15 rozmawiał z żoną, o 15.45 było na GPS widać pewne ruchy. (...). Samochód był zapalany, gaszony, ruszał do przodu i do tyłu. Tak jakby ten ktoś, kto kierował tym samochodem, uczył się jeździć. Samochód stał w Berlinie pod firmą, gdzie miał się rozładowywać. Później do 19.40 nie było żadnych ruchów, samochód stał w tym samym miejscu. To było auto w automacie, wystarczy zwolnić hamulec ręczny, dać gazu i samochód jedzie – powiedział Żurawski. Według niego osoba, która od 19.50 kierowała ciężarówką, doskonale znała miasto i bezbłędnie zmierzała do celu, jakim był jarmark.
Jak mówił, na pokazanym mu przez policję zdjęciu rozpoznał swojego kierowcę. – Widoczne były rany, (...) było widać, że walczył” – powiedział. Według niego ostatni kontakt z kierowcą był o godz. 15 w poniedziałek. – Wtedy dzwoniła do niego żona, nie mogła rozmawiać (dłużej), ponieważ była w pracy. Umówiła się na późniejszy telefon o godz. 16, ale wówczas kontaktu już nie było – dodał.
Właściciel firmy poinformował, że kierowca był półtora tygodnia w trasie, wracał z Włoch. Wiózł konstrukcje stalowe. – Były podejrzenia, że samochód został porwany ze względu na ładunek, który był na pace, i że ktoś chciał to ukraść. Ale tam było 24 tony stali, do niczego to by się nie przydało – wyjaśnił.
– To był dobry kierowca. Taki, który jeżeli w sobotę wypił dwa piwa, to w niedzielę nie wsiadał za kierownicę. Ostatni z dobrych kierowców, którzy jeszcze są na rynku – mówił Żurawski. Dodał też, że był to potężny mężczyzna. – Miał 1,80 m i ważył 120 kg. Jedna osoba na pewno nie dałaby mu rady. Być może został zaatakowany i wepchnięty do kabiny – powiedział.
Żurawski mówił, że we wtorek około południa w Berlinie planowany był rozładunek tego pojazdu. – To miał być jego (kierowcy) ostatni kurs przed świętami. Pytał, czy wróci do czwartku do wieczora, bo chciał zdążyć żonie kupić prezent – dodał właściciel firmy.
Kierowca miał żonę i nastoletnie dziecko.