To dobra wiadomość. Polepszają się nastroje załogi PKS w Kraśniku.
O tragicznej kondycji przedsiębiorstwa pisaliśmy od marca. Wcześniejsi zarządcy nie odprowadzali obowiązkowych składek pracowniczych na ZUS. Zaległości nazbierało się blisko 4 mln zł. ZUS domagał się spłaty zadłużenia, pracownicy również, bo bali się o swoje emerytury, a firma nie miała skąd brać pieniędzy.
Ogłoszono więc postępowanie upadłościowe z możliwością zawarcia układu z wierzycielami. Głównym planem naprawczym nowego zarządcy było zmniejszenie zatrudnienia i pozbycie się większości niepotrzebnego majątku, żeby spłacić długi. Udało się sprzedać kilkanaście działek i część starego, nieużywanego już, taboru. Pomogło.
- Dzięki temu podpisałam już umowę ugodową z ZUS, pozostałe 2 mln zł będziemy spłacać w ratach przez najbliższe trzy lata. Dokonałam niezbędnych zwolnień, więcej już nie będzie. Przychody firmy są takie same, ale koszty działalności się zmniejszyły i wszystko idzie w dobrym kierunku. Obecnie płacimy na bieżąco, teraz zamierzamy się zabrać za te firmy, które nam zalegają z płatnościami - podkreśla Teresa Włodarczyk, zarządca w PPKS Kraśnik.
Obecnie w firmie pracuje 77 pracowników; w chwili rozpoczęcia programu naprawczego było ich 126. Teraz firmę czeka jeszcze bardzo ważna sprawa - porozumienie się z pozostałymi wierzycielami. Jeżeli się to uda, to będzie można spokojnie funkcjonować i pracować - mówią niektórzy z pracowników.
Większość jednak podchodzi z rezerwą do zmian w firmie.
- No może trochę jest i lepiej, ale i tak do optymizmu nam jeszcze dużo brakuje - mówi Józef Książek z zakładowej "Solidarności”. Owszem, spłaciliśmy część zadłużenia, ale za to ubyło załogi, jest za mało ludzi do pracy. Boję się, że możemy nie obsłużyć wszystkich koniecznych napraw, a wtedy konkurencja wypchnie nas z rynku. No i chcielibyśmy też odzyskać ukradzione nam wkłady z Pracowniczej Kasy Zapomogowo-Pożyczkowej. Ludzie przecież tam odkładali nawet kilkadziesiąt lat.