Ja sobie lubię polatać po internecie. I tak na początku wojny przeczytałam, że na MOP-ie stanął stolik, ale są tylko kanapki – opowiada Marzena Jadwiga Gil, „Królowa Naleśników” z centrum pomocowego przy S-17 w Markuszowie.
Blok przy ul. Sienkiewicza w Puławach to dawny hotel robotniczy. Pani Jadzia zbiega po schodach, przeprasza „za bałagan”, którego nie ma, i prowadzi na górę. Mieszkanie jest niewielkie: dwa nieduże pokoje i kuchnia tak ciasna, że od blatu przy oknie do kuchenki przy ścianie jest zaledwie krok. Od wybuchu wojny w Ukrainie w tej najmniejszej kuchni świata powstało ponad 8 tysięcy naleśników. Początkowo na kuchence elektrycznej i z produktów własnych. Dziś kuchnia jest gazowa, a o kończących się składnikach wystarczy napisać na facebookowej grupie.
– Wczoraj olej mi się kończył. Za pół godziny miałam już 15 litrów – opowiada roześmiana Marzena Jadwiga Gil. – Radny Mariusz Cytryński zadzwonił, że ktoś mi podrzuci, bo on musi być na sesji.
Pani Jadzia wszystko ma skrupulatnie policzone. Usmażenie setki naleśników zajmuje ok. 3 godzin. Do zawinięcia siedemdziesięciu potrzeba 10 metrów folii aluminiowej; od 28 lutego zużyła jej już kilometr. A także trzy butle z gazem i jedną patelnię (ktoś już podarował jej nową). Stary robot Zelmera jeszcze daje radę, „ale aby patrzeć’.
– Ten garnek robię pełny. Codziennie – z szerokim uśmiechem wyciąga z szafki ośmiolitrowy gar. – Wchodzi 3 kg mąki, 12 jajek, szklanka oleju, dwa litry mleka i uzupełniam wodą. Gazowaną, by pulchniejsze były. Gdy potrzebuję pomocy, stukam w rurkę. Zobaczcie jaka jest obita.
To sygnał dla pani Marysi; tak sąsiadki porozumiewają się od lat. Marianna Sandomierska mieszka za ścianą, jest twórcą ludowym, specjalizacja: wielkanocne palmy i serwety. We dwie w ciasnej kuchni jest nie tylko raźniej. Razem są jak precyzyjna maszyna.
– Nalewam ciasto, ucinam trzy folie, przewracam, smaruję dwa, wyrzucam z patelni i nalewam nowe – tłumaczy pani Jadzia. Pani Marysia w tym czasie owija każdy naleśnik folią (trzymane w podgrzewaczu są ciepłe nawet w środku zimnej nocy). Jeszcze tylko karteczka z liczbą sztuk, rodzajem nadzienia i godziną przygotowania i można jechać na MOP. Pudełko odbiera ktoś kto akurat na MOP jedzie; z rzeczami albo na kilkugodzinny dyżur.
– I tak na MOP-ie zrobili mnie królową naleśników – śmieje się pani Jadwiga. I natychmiast zastrzega, że nie jest jedyna. Naleśniki w Puławach i Kurowie do Markuszowa dostarcza też pani Monika, Ola, Agnieszka, Anna, Magda... – To wszystko tak wyszło, bo ja jestem ze wszystkich najstarsza. Więc muszą się mnie słuchać.
W bloku na Sienkiewicza działa nie tylko mała naleśnikowa fabryka, ale też małe centrum logistyczne. To stąd podarowane przez ludzi i firmy produkty trafiają do kuchni w puławskich blokach i domkach. Początkowo dary zajmowały pół dużego pokoju, dziś lokal na parterze bloku, który udostępniła prezeska spółdzielni.
Po ścianami piętrzą się zgrzewki mleka, skrzynki pełne domowych powideł, wielkie worki francuskiej mąki (w Wielką Sobotę worków było 23, sześć dni później już tylko dziewięć). Pani Jadwiga świetnie pamięta co i kiedy zostało przyniesione. Zna nazwisko każdego, kto cokolwiek dał. Jest wdzięczna, ale też czuje się odpowiedzialna. – Nikomu tego mleka nie wydam, bo najpierw trzeba zużyć tamto, co przyjechało wcześniej. A dżemów od ludzi jest jeszcze tyle, że tych firmowych nawet nie tykam. My Polacy potrafimy się zjednoczyć.
Sama na MOP nie jeździ. Nie jest w stanie patrzeć na tych, co „mieli wszystko, a dziś nie mają nic”. Jej życie też stanęło na głowie.
– Tydzień przed wojną lekarz mi powiedział, że mam nogę do amputacji. To zmieniłam lekarza. I czuję się potrzebna – opowiada energiczna 68-latka. Dziś tak popularna, że pół Puław mówi jej „dzień dobry”. – Przed wojną jedni na drugich warczeli. Teraz wiara w ludzi wraca. Ludzie są życzliwi.
Jest „babcią nowoczesną” z kontem na Facebooku i Instagramie, online 24 h, odpowiada na każdą wiadomość. Ostatnio nauczyła się jak zablokować internetowych hejterów.