MOP Markuszów Północ. Ciepłe, słoneczne popołudnie, dzień jak co dzień. Do niedawna był tylko szpilką w mapach Google. Od niedawna to przystań wypełniona życzliwością i ciepłem.
– To miejsce przepełnione jest magią – mówi pani Monika, obsługująca kuchenkę z dwoma garnkami gorącej zupy, blincziki - naleśniki z serem oraz butterbrody czyli kanapki. – Tu nigdy się nic nie kończy. Zanim tu, na punkcie pomyślimy, że trzeba by dowieźć np. zupę, w jakiś magiczny sposób pojawiają się wolontariusze z dostawą. Jakby czytali w myślach – dodaje z uśmiechem.
Pan Remek uzupełnia: - Z tyłu, za namiotem jest kolejka garnków z zupą. Świeże dostawy lądują na jej końcu. Teraz jest ich ze dwanaście. Wszystko tu mamy przemyślane i zorganizowane tak, że nic się nie marnuje.
– Stąd nikt nie wyjedzie głodny – wtrąca pani Monika. – Tu nie chodzi dawanie szczęścia, czy czegoś więcej. Staramy się po prostu zdjąć tym ludziom chociażby jeden problem z głowy.
Miejsce Obsługi Podróżnych
Patrząc na MOP Markuszów można odnieść wrażenie, że pracujący tam wolontariusze zdejmują znacznie więcej problemów z głów naszym gościom z Ukrainy. Od kłopotów z komunikacją począwszy, na problemach medycznych skończywszy. A dla najmłodszych są słodycze, zabawki i poduszki, bo przecież długa droga przed nimi.
Siostra Stefania ze Zgromadzenia Wspólnej Pracy od Niepokalanej Maryji z Kalisza spędza urlop u rodziny w Markuszowie. Miejscem jej wypoczynku stał się namiot z poduszkami i zabawkami. Siostra Stefania czuje wielką radość, że może dawać dzieciom zabawki i poduszeczki, które szyje razem z siostrą. Wszystkich obdarza uśmiechem, podkreślając, że pracuje na najwdzięczniejszym odcinku. W prawdzie zdarza się jej pomylić Króla Lwa z Tygryskiem z Kubusia Puchatka, jednak jeżyka rozpoznaje bezbłędnie.
Oksana z córką Tamiłą przyjechały z Zaporoża. Uciekają przed rosyjskimi bombami. Oksana ma w uchu kolczyk w kształcie serduszka wypełnionego niebiesko-żółtą emalią oraz koszulkę z napisem bardzo dosadnie wyrażającym jej opinię o prezydencie z Kremla.
– Na razie chcemy się dostać do Warszawy, a potem do Wilna. Tam mamy znajomych – Mówi Oksana.
Wie, że w Polsce jest już bardzo dużo Ukraińców. Dziękuje nam za gościnę, ma świadomość, jak wiele dla nich robimy i jednak nie chce być dodatkowym ciężarem. – Kierunek: Wilno – kończy rozmowę.
– Każdy z mojego pokolenia musiał się uczyć języka rosyjskiego – mówi pan Wiesław, udzielający się jako tłumacz. – Ponieważ w dużej mierze jest to ludność dwujęzyczna, więc dogadujemy się dosyć dobrze – dodaje.
Pan Wiesław przełamuje nie tylko bariery językowe. Bez problemu zainstaluje nową kartę sim w telefonie, albo wypcha dziecięce kieszenie słodyczami.
Panią Natalię dobrze słychać. Chodzi z dużym, biało-czerwonym megafonem. Gdy podjeżdża autokar, głośno udziela podróżnym wszelkich cennych informacji. – Jestem ze Lwowa. Jestem przewodniczką, a mieszkam w Polsce już dwa lata – opowiada w przerwie między kolejnymi autokarami.
– Przepraszam, mam takie pytanie – wtrąca się starsza kobieta. – Czy może pani wie, czy my z Warszawy mamy jakieś połączenie z Bratysławą?
Pani Natalia przepraszająco odsyła podróżne po takie informacje do warszawskich wolontariuszy, może najlepiej na Dworcu Centralnym, bo jak mówi: – Tu nie sposób wszystkiego wiedzieć. Co czytam, to opowiadam. Staram się ludziom pomóc najlepiej, jak to możliwe.
Można odnieść wrażenie, że cały Markuszów i jego okolice zebrały się w MOP, aby dać z siebie wszystko. Na przykład pani Ola jest szefową magazynu spożywczego. To ważne, aby doprecyzować, o jaki magazyn chodzi, bowiem są jeszcze dwa inne: odzieżowy i z chemią. – Tak się składa, że dobrze się odnajduję w magazynie spożywczym – uśmiecha się pani Ola. – Segreguję, układam, wydaję, przyjmuję – to moja praca. Określam, czego potrzeba, ale nie muszę zamawiać, bo wszystko jest dostarczane przez, i tu proszę to bardzo wyraźnie podkreślić, ludzi dobrej woli. To dzięki nim zapasów jest na mniej więcej tydzień. To oczywiście szacunkowe dane, bowiem wszystko jest bardzo płynne.
Podział zadań
Markuszowski punkt pomocy podróżnym zachwyca pomysłową organizacją. Na przykład w namiocie medycznym rzuca się w oczy tabela z tłumaczeniami podstawowych przypadłości, jakie mogą się przydarzyć uchodźcom. Pracujące tam wolontariuszki mają też wersję obrazkową. – To dla dzieci, które jeszcze nie potrafią czytać – śmieją się panie, jakby to było takie oczywiste.
– Dziekuju. Bardzo wam dziekuju – mówi Kristina, mama czteroletniej Katii. Przed dosłownie chwilą wysiadła z kolejnego, chyba już szóstego autokaru, który zaparkował tu w przeciągu ostatniej godziny. Jej dotychczas blada twarz coraz bardziej nabiera kolorów, a oczy szklą się coraz niebezpieczniej. W końcu wybucha płaczem.
Wtula się w ramię wolontariuszki. Ktoś od razu przynosi paczkę chusteczek higienicznych, a pan Wiesław w tym czasie wypycha słodyczami kieszenie małej Katii.
Tymczasem strażak z OSP Zosin, niczym lotniskowy „FOLLOW ME” kieruje kolejny autokar na jego miejsce w przystani. Przystani MOP Markuszów.