Na terenie gminy Michów od grudnia 2015 roku działa największa farma wiatrowa w regionie. Jej budowę poprzedziły protesty mieszkańców. Sprawdzamy, jak o tej inwestycji po latach wypowiadają się lokalne władze.
Farmę "Lubartów" widać z odległości nawet kilkudziesięciu kilometrów. Składa się z 16 wiatraków, których wysokość w najwyższych punkcie, licząc ze śmigłem, sięga 175 metrów. Większość z tych konstrukcji (13) znajduje się na terenie gminy Michów w powiecie lubartowskim. Farma produkuje ponad 51 MW prądu elektrycznego, a jej budowa kosztowała 285 mln zł. Od 2016 roku należy do grupy kapitałowej szwedzkiej Ikei.
Perspektywa budowy farmy wzbudzała protesty okolicznych mieszkańców. Dekadę temu zwracano uwagę m.in. na ingerencję w krajobraz, hałas, zagrożenie dla ptaków, a także niesłyszalne dźwięki o bardzo niskiej częstotliwości, których natężenie miało mieć negatywny wpływ na zdrowie. Dzisiaj, blisko 8 lat od zakończenia budowy tych ogromnych konstrukcji, protestów już nie ma.
- Nikt się nie skarży, a przynajmniej mnie nic na ten temat nie wiadomo - przyznaje Jarosław Radomski, z-ca wójta gminy Michów.
Czy jednak z perspektywy czasu, zgoda na farmę była dobrą decyzją?
- Myślę, że tak, bo nasza gmina cały czas na tym korzysta. To jest przede wszystkim podatek od budowli, który w początkowym okresie, w związku z korzystniejszymi dla nas przepisami, wynosił nawet 4 mln zł rocznie. Dzisiaj to jest wyraźnie mniej, bo ok. 1,5 mln zł, ale przecież takich pieniędzy bez tej farmy byśmy nie pozyskali - przyznaje nasz rozmówca.
Spadek wpływającej do gminnego budżetu sumy z podatku od budowli to skutek zarówno zmian w przepisach, które zredukowały wymiar opodatkowania samych wiatraków, jak i naturalnego spadku wartości farmy wynikającej z jej zużywania się. Ale nawet mimo tego, jak łatwo policzyć, od uruchomienia urządzeń do dzisiaj na konto michowskiego samorządu tylko z powodu farmy mogło trafić nawet 25 mln zł.
- Wartością dodaną dla nas jest także naprawa dróg gminnych prowadzących do wiatraków. Muszę przyznać, że inwestorzy dbają o dojazd do nich, na czym my również korzystamy - podkreśla Jarosław Radomski.
Nie znaczy to jednak, że michowianie nie dostrzegają minusów. - Niektórzy mówią, że wiatraki psują, zaśmiecają naturalny krajobraz. Myślę, że to jest kwestia oceny indywidualnej. Na pewno część osób tak uważa. Ważniejsze jednak, że ich prawie nie słychać, a tego naprawdę się u nas obawiano - mówi z-ca wójta.
Wadą są także przepisowe ograniczenia budowlane w promieniu ok. kilometra od farmy, co wpływa na zmniejszenie powierzchni gruntów, które potencjalnie można byłoby odrolnić i przeznaczyć pod zabudowę mieszkaniową. Lokalne władze z takim argumentem zgadzają się jednak tylko częściowo i zapewniają, że ilość wydawanych pozwoleń nie spadła, a wartość działek w Michowie jest coraz wyższa.
A jak przyszłość czeka farmę "Lubartów"?
Według specjalistów, przeciętna żywotność tego rodzaju konstrukcji wynosi ok. 20-25 lat. Po tym czasie najpewniej zostanie zutylizowana. Dłużej korzystać będzie można z przyłącza energetycznego. Zdaniem michowskich samorządowców to szansa choćby na budowę farm fotowoltaicznych. Niestety, z perspektywy gminy posiadanie nawet 13 wiatraków na swoim terenie, nie wpływa na koszt zakupu energii elektrycznej. Gminy, które posiadają na swoim terenie energetykę odnawialną życzyłyby sobie takich zmian legislacyjnych, które przynosiłyby im za to finansową premię. Na przykład poprzez możliwość zakupu prądu bezpośrednio od jego producenta.