Śledztwo dotyczące wyprowadzenia z lubartowskiej spółdzielni ponad trzech milionów złotych utknęło w miejscu.
- Nasza prokuratura zdecydowała więc o zawieszeniu postępowania - mówi Beata Syk - Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
O dziwnych machinacjach finansowych poprzedniego zarządu spółdzielni pisaliśmy już wielokrotnie. Przypomnijmy, że jego członkowie wpadli na pomysł, żeby spółdzielcze pieniądze zainwestować na zagranicznych giełdach. Operacja miała przynieść duże zyski. Spółdzielnia wzięła kredyt, który przelała na zagraniczne konta. Ale pieniądze przepadły.
Prokuratura postawiła członkom poprzedniego zarządu zarzuty doprowadzenia spółdzielni do milionowych strat. Bardzo niekorzystna dla nich okazała się opinia biegłego księgowego. Aby skończyć śledztwa aktem oskarżenia prokuratorzy chcą przesłuchania świadków, którzy poza granicami Polski uczestniczyli w niekorzystnych dla spółdzielni transakcjach. Wystąpili więc o pomoc prawną do kilku państw. Mimo ponagleń dotąd nie nadeszły odpowiedzi.
Kiedy zostanie wznowione śledztwo - nie wiadomo. Przy wyjaśnianiu jego głównego wątku prokuratorzy natrafili na inne przykłady lekkomyślnego wydawania dużych kwot przez lubartowską spółdzielnię.
Blisko 150 tys. zł otrzymał prezes spółki ze Szczecina, który zajmował się odzyskaniem pieniędzy ze skarbu państwa za osiedlową infrastrukturę. 440 tys. zł dostał za prowadzenie sprawy, którą spółdzielnia wytoczyła urzędowi miejskiemu w Lubartowie. Prokuratura zarzuciła mu wyłudzenie od spółdzielni w sumie blisko 600 tys. zł. er