Przemek Kowalik po 3 tygodniach jazdy po Polsce na wózku inwalidzkim dotarł do Zosina. Zakończył tam swój życiowy plan "Misja 1000. Siła i wiara”.
- Jestem szczęśliwym, że udało mi się zrealizować wielkie marzenie - mówi 36-letni Przemysław Kowalik z Opalenicy k. Poznania. - Ten projekt dedykuję niepełnosprawnym, którzy chcieliby przebyć choćby 1 km z 1000 tych, które ja przejechałem. Daję im nadzieje, że można dokonać niemożliwego, jeśli się tylko chce.
Mężczyzna 5 lata temu uległ ciężkiemu wypadkowi samochodowemu. Trzy lata przeleżał w tragicznym stanie, miał sparaliżowane ręce i nogi. Wystąpił do prezydenta Kaczyńskiego o zgodę na eutanazję. Dostał odpowiedź odmowną.
- Wtedy zdecydowałem: muszę coś ze sobą zrobić. Postanowiłem przemierzyć Polskę wszerz, łączenie ponad 1000 km. Za pierwszym razem, w ubiegłym roku, nie udało się. Ciężko zachorowałem po 700 kilometrach. Ale spróbowałem kolejny raz - wspomina mężczyzna.
Gdy pisaliśmy o Przemku w ubiegłym tygodniu miał on już za sobą prawie 800 km, był po spotkaniu z prezydentem Lechem Kaczyńskim (który przyjął go "z ulicy”) i wjeżdżał do Parczewa. Został serdecznie powitany przez władze miasta.
W niedzielę dotarł do Zosina i na granicy szczęśliwie zakończył swoją misję. Po naszym tekście wieść o wyjątkowej podróży dotarła do Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego. Dziś Przemka zaprosiła do siebie wicewojewoda Henryka Strojnowska.
- Jestem pod wielkim wrażeniem pana misji. Dokonał pan czegoś wielkiego, wyjątkowego - nie kryła wzruszenia Strojnowska wręczając mężczyźnie list gratulacyjny.
- Pięknie mnie powitała Lubelszczyzna na zakończenie mojej podróży - odpowiedział z uśmiechem Przemek. - Teraz muszę odpocząć, ale w przyszłym roku na pewno znów wyruszę. W kolejnym ważnym celu.
Przemek wyruszył w swoją podróż 6 czerwca z mostu w Słubicach. Dziennie przejeżdżał od 17 do 75 km. Towarzyszyli mu w pewnej odległości brat Marcin, narzeczona Barbara i rehabilitantka Joanna.
- Bywały trudne chwile - wspominał mężczyzna. - Czasem mocno świeciło słońce i to było chyba najgorsze. Czasem padał deszcz, ale trzeba było jechać. Raz przewróciłem się z wózkiem, raz spadłem z łóżka... Jednak najważniejsze, że po drodze spotkałem wspaniałych ludzi, którzy mi kibicowali. Było warto.