Pył jest najgorszy. Wdziera się w każdą możliwą szczelinę. Dostaje się do gardła, wyżera oczy. Nie pomagają nawet jednorazowe maski.
Do tego 30 stopni ciepła, ciasnota i świadomość, że jesteśmy kilometr pod ziemią - takie są warunki pracy lubelskich górników, którzy obchodzą dzisiaj Barbórkę. Na zdjęciu: górnik z kopalni "Bogdanka” obsługuje przenośnik taśmowy mifama
w każdą możliwą szczelinę. Dostaje się do gardła, wyżera oczy. Nie pomagają nawet jednorazowe maski. Do tego 30 stopni ciepła, ciasnota i świadomość,
że jesteśmy kilometr pod ziemią.
Kopalnia Lubelski Węgiel "Bogdanka”. Okazuje się, że zjazd na dół nie jest taki prosty.
Tylko dla orłów
- Sprawy spadkowe uregulowane? - żartuje Paweł Iberszer, lekarz.
- Nie wpuszczam nikogo, kto ma ciśnienie powyżej 165.
Obsługa medyczna i bhp pracuje w kopalni 24 godziny na dobę. Najczęściej badani są ratownicy. W "Bogdance” znajduje się najnowocześniejsza komora do badania wydolności.
- Można w niej stworzyć ekstremalne warunki: 45 stopni i wilgotność rzędu 60 proc. I tak przez 2 godziny. - A potem na automatyczną bieżnię i skocznię - wyjaśnia Paweł Iberszer.
Po badaniach idziemy do przebieralni. Stroje robocze nie są uszyte według najnowszych, paryskich trendów. Jeszcze kask, onuce i gumiaki. Potem dostajemy latarkę i pochłaniacz dwutlenku węgla. - To tak na wszelki wypadek - pociesza Jan Paluszek, nadsztygar mechaniczny, pod ziemią od 28 lat. - Zjedziemy do szybu G-3.
To obecnie najgłębsze miejsce w kopalni. 960 metrów pod ziemią. - Lepiej nie myśleć o tej masie nad głową - przestrzega Zbigniew Stopa.
Wsiadamy do windy. Czteropiętrowej, zdolnej pomieścić 80 osób. I bardzo szybkiej. Na dole jesteśmy po niecałych dwóch minutach: winda jeździ z prędkością 12 m/sek. W zamian nieprzyjemny ból w uszach.
- Gdy zjeżdżają wycieczki, to trzeba ludziom tłumaczyć, żeby rajstop nie brali, zostawili telefony komórkowe, bo i tak nie działają, a tylko się zabrudzą. Ale to rzadko dociera - mówi Zbigniew Stopa.
Kilometr pod ziemią
Dochodzimy do pochylni 1fB, najstarszej w kopalni. 280 metrów pod górę. - Najdłuższa ma ponad 400 metrów - dodaje Jan Paluszek. - Za nią jest Czeczenia. Tak nazywamy to miejsce. Można chodzić tylko w kucki. Po prostu ciężko.
Teraz trafiamy do pomieszczenia zwanego: "podział załogi”. Tu sztygar tłumaczy załodze zadania, rozdziela pracę, ustala plan robót.
Kolejne metry długich, przytłaczających korytarzy. W całej "Bogdance” jest ich 130 kilometrów. Nasze narzekania, że daleko, kwituje śmiech: - To jest daleko?! Poza tym tu się wygodnie idzie - mówi Jan Paluszek. - W jednym z korytarzy było tak wąsko, że nasz kolega zahaczył o coś pojemnikiem z pochłaniaczem i zaklinował się.
Nikt tu nie chce zostać
- Nigdy żaden z wycieczkowiczów nie powiedział, że chciałby pracować w kopalni - śmieją się nasi przewodnicy. My też nie.
Wreszcie wracamy na górę. Porządny prysznic. - I tak nie da się wszystkiego zmyć za pierwszym razem - mówi Wiesław Czuba, z-ca kierownika działu.