Dwaj mieszkańcy Poniatowej prowadzili w Belgii dom publiczny. Kobiety rekrutowali z Lubelszczyzny. Niektóre nawet nie wiedziały, do jakiej „pracy” są wysyłane.
Te organizacje zajmują się zwalczaniem handlu kobietami.
– To ułatwiło nam zgromadzenie dowodów przeciwko oskarżonym – przyznaje Andrzej Jeżyński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Prokuraturę zawiadomiła zwabiona
do Belgii kobieta. Sutenerzy obiecywali jej, że będzie tam pracować jako kelnerka. Dostała od nich fałszywy paszport. Dzięki niemu przekroczyła granicę. Dokument wcześniej należał do kobiety, którą sutenerzy próbowali zwabić do Belgii obietnicą pracy hostessy. Ich ofiara zorientowała się jednak, z kim ma do czynienia i została w kraju.
W Belgii okazało się, że mężczyźni prowadzą domy publiczne. Niedoszła kelnerka początkowo opierała się przed takim zajęciem. Sutenerzy zażądali od niej zwrotu kosztów podróży. Musiała spłacić im dług.
Takich przypadków było więcej. Kobiety trafiały do Antwerpii i Ostendy. Większość z nich wiedziała, jaka „praca” czeka na nie w Belgii. W mieszkaniach czekały na telefony od klientów. Jeździły do ich mieszkań albo hoteli. Godzina w ich towarzystwie kosztowała 150 euro. Prostytutki mogły zatrzymać dla siebie tylko
20 procent. Sutenerzy zaopatrywali je w odpowiednie stroje, warte nawet 800 euro.
Oprócz Artura M. i Grzegorza B.
z Poniatowej, na ławie oskarżonych zasiądą również Paweł G. i Jacek G. z Radomia. Prokuratura oskarżyła ich o czerpanie korzyści z uprawiania prostytucji przez cztery kobiety. Wszyscy wpadli w kwietniu tego roku w Polsce. Aresztowany został tylko Artur M., który zwabił do Belgii niedoszłą kelnerkę.
Prokuratura nadal poszukuje Polki, która nadzorowała działalność domów publicznych. Wysłała za nią list gończy. Śledztwo przeciwko tym samym sutenerom prowadzi też belgijska prokuratura.