Coraz więcej młodych ludzi sięga po dopalacze. W pierwszym kwartale tego roku w całym kraju tymi środkami zatruło 1100 osób, a cztery zmarły. W tym czasie w naszym województwie do szpitali trafiło blisko 60 młodych ludzi. Brali "Cząstkę Boga” albo "Czeszący grzebień”
Na lubelską toksykologię trafiają też młodzi ludzie, którzy przedawkowali marihuanę, amfetaminę czy leki, które mają zastępować substancje psychoaktywne m.in. Acodin. – Wielu nastolatków zażywa też leki, które ma w domu pod ręką. Np. przeciwbólowe, tylko w znacznie większych ilościach – dodaje lekarz.
Objawy zażycia dopalaczy mogą być różne. – Część osób trafia do nas w śpiączce, część w stanie skrajnego pobudzenia i z zaburzeniami zachowania, które uniemożliwiają im funkcjonowanie w społeczeństwie. Często są agresywni. Niektórzy mają uszkodzony układ oddechowy i krążeniowy – wylicza Szponar.
Powrót popularności dopalaczy potwierdzają statystyki. W 2013 r. w Polsce było 1079 zatruć tymi środkami, w ubiegłym roku - 2513 (w tym 3 zgony), a w pierwszym kwartale tego roku – 1100 i 4 zgony. W województwie lubelskim w pierwszym kwartale tego roku zanotowano 57 zatruć.
Walka z właścicielami sklepów z dopalaczami to często walka z wiatrakami. Takie postępowanie prowadzi m.in. zamojski sanepid. Sklep zaczął działać pod koniec ub. r. przy ul. Partyzantów w Zamościu.
– Należy do sieci, którą prowadzi firma z Pabianic. Postępowanie w tej sprawie prowadzimy od 15 stycznia – mówi Stanisław Jaślikowski, dyrektor zamojskiego sanepidu. – Sprawa jest skomplikowana, bo przy każdej decyzji, która wydajemy, spółka zmienia nazwę. W efekcie musimy wznawiać postępowanie – tłumaczy.
Zamojski sanepid w sklepie przy Partyzantów przeprowadził już kilkanaście kontroli. – Zabezpieczyliśmy 312 opakowań "Cząstki Boga”. Badania, które przeprowadził dla nas Uniwersytet Jagielloński, wykazały obecność czterech różnych środków o stymulującym działaniu na ośrodkowy układ nerwowy. W związku z tym wydaliśmy decyzję o zakazie wprowadzania do obrotu i zakazie prowadzenia działalności.
Sklep jest formalnie zamknięty, ale w praktyce działa nadal. – W jednym pomieszczeniu znajdują się dwa sklepy: z dopalaczami i z pamiątkami. Tego drugiego nie możemy zamknąć – mówi dyr. Jaślikowski. – To daje właścicielom sklepu z szansę na uzupełnianie asortymentu, który my podczas kolejnej kontroli konfiskujemy. Na firmę zostanie nałożona kara w wysokości minimum 20 tys. zł – zapowiada.
W Lublinie ostatni sklep z dopalaczami udało się zamknąć w styczniu ub. r. – Działał przez 9 miesięcy, ale nasze działania były konsekwentne i radykalne. Właściciele nie respektowali naszych decyzji o zakazie działalności, więc musieliśmy użyć wobec nich przymusu bezpośredniego przy współpracy z policją – mówi Irmina Nikiel, dyrektor lubelskiego sanepidu. – W tym momencie w Lublinie nie ma dopalaczy, które byłyby wprowadzane do obrotu poprzez działalność jakiegokolwiek sklepu – zapewnia.