Mimo że każdemu radnemu przysługuje spora dieta, niewielu z nich poczuwa się do odpowiedzialności, by za dzień sesji nie pobierać wynagrodzenia w zakładzie pracy. W ten sposób zarabiają podwójnie.
By uczestniczyć w sesji, wolnego nie biorą osoby pracujące w Urzędzie Marszałkowskim i jednostkach mu podległych. Byli przezorni. – Na początku kadencji pracownicy poinformowali marszałka, że są radnymi, i że będą musieli wyjeżdżać na sesje– mówi Marcin Futyma, rzecznik marszałka. – Poprosili też, by marszałek nie odbierał im za te dni wynagrodzenia. A marszałek się zgodził.
Futyma wyjaśnia, że to w gestii pracodawcy leży decyzja, czy radny musi brać urlop, czy nie. I czy ze względu na pobieraną dietę straci wynagrodzenie za dzień pracy w radzie.
- Ja mam nienormowany czas pracy – mówi Jacek Gallant, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy i jednocześnie radny miasta Lublin. – Nie biorę urlopu bezpłatnego, bo nawet kiedy jestem na radzie miasta pełnię obowiązki dyrektora. Nikogo nie okradamy. Radnym jest się przez całą dobę i nikt nam za to nie płaci. To kwestia tego, jak się ktoś umówi z pracodawcą.
Jan Kowalczyk (PSL), sekretarz Starostwa Powiatowego w Tomaszowie Lubelskim i radny w sejmiku województwa podkreśla, że kiedy jedzie na sejmiki i komisje, bierze urlop wypoczynkowy. – Niestety, brakuje mi urlopu, kiedy chcę wyjechać gdzieś z rodziną. Ale nie narzekam. W końcu nikt nie zmuszał mnie do tego, bym był radnym – mówi.
Dinozaurem wydaje się przy kolegach Dariusz Sadowski, przewodniczący sejmiku województwa i jednocześnie zastępca dyrektora w gabinecie wojewody. – Kiedy pełnię obowiązki radnego, zawsze biorę urlop bezpłatny – przyznaje Dariusz Sadowski. – Pobieranie podwójnej zapłaty jest po prostu nieuczciwe.