Sprawa zaczęła się na początku 1993 r., kiedy to policja ujawniła, że jedna z mieszkanek Zamościa sprzedała swoje dziecko za granicę za 15 mln starych zł, czyli 1500 zł obecnych). Pośredniczył w tym mieszkaniec Biłgoraja. 3 lutego 1993 r. prokurator wszczął śledztwo. Sprawa sprzedaży polskich niemowląt zrobiła się głośna na cały kraj. Prokuratura zamojska prowadziła wątek sprzedaży dzieci do Kanady.
Zamojskie śledztwo zostało zamknięte w czerwcu 1994 r. Prokurator oskarżył pięć osób o handel dziećmi (jedną z nich była pani psycholog). Do osobnego postępowania zostały wyłączone materiały dotyczące głównej podejrzanej - pani adwokat, żony znanego parlamentarzysty.
W akcie oskarżenia wszyscy mieli podobny zarzut, że w celu uzyskania korzyści penetrowali szpitale, domy samotnej matki i dziecka, namawiali do oddania do adopcji matki dzieci panieńskich i pozamałżeńskich oraz z ubogich rodzin wielodzietnych. Obiecywali i dawali pieniądze, współorganizowali postępowania adopcyjne, przechowywali dzieci, przekazywali je rodzinom z Kanady, które płaciły po ok. 25 tys. dolarów za dziecko.
W toku śledztwa okazało się, że dzieci trafiały do Kanady wcześniej, niż sądy orzekały o ich przysposobieniu. Poinstruowani przez pośredników świadkowie zeznawali, że rodziny adopcyjne to od dawna ich znajomi, krewni itp. W latach 1990-1993 tylko do Kanady trafiło nielegalnie ponad 20 polskich niemowląt.
Sprawa stała się bardzo głośna, a o handlu dziećmi w Polsce pisały nawet szwedzkie gazety. Na wniosek prawników zabrano ją sądowi zamojskiemu i przekazano do Warszawy. Tam przewód sądowy otwarto dopiero w 1997 r. Równolegle toczył się bój o interpretację prawa. W 1997 r., w oparciu o tę sprawę, zmieniono zapisy kodeksu karnego. Weszły w życie rok później. Dotychczasowy handel dziećmi został uznany jako nie posiadający znamion czynu zabronionego. To, czym zajmowali się polscy pośrednicy w tej aferze, zostało zapisane w kodeksie jako nielegalna adopcja.
Przypadek pani adwokat w ogóle nie trafił do sądu. Został umorzony przez Prokuraturę Rejonową dla dzielnicy Warszawa-Wola już w grudniu 1994 r. W oparciu o tę decyzję adwokaci pozostałych oskarżonych, którym stawiano identyczne zarzuty, domagali się uniewinnienia ich klientów. Sprawa była umarzana i wracała na wokandę.
Ponieważ wszyscy oskarżeni byli czasowo aresztowani, mieli zatrzymane paszporty itd., dziś domagają się odszkodowań od skarbu państwa. W ub.r. mieszkaniec Warszawy złożył w Sądzie Okręgowym w Zamościu wniosek o przyznanie mu 200 tys. zł odszkodowania i zadośćuczynienia. W grudniu sąd oddalił ten wniosek w całości. Ponieważ ten sam wniosek wpłynął do Sądu Okręgowego w Lublinie, sprawa jeszcze raz wróciła do Zamościa w połowie lutego. Sąd umorzył postępowanie.
Wniosek o odszkodowanie na kwotę 550 tys. zł złożył także adopcyjny pośrednik z Biłgoraja. Zażyczył sobie wyłączenia z tej sprawy wszystkich sędziów Sądu Okręgowego w Zamościu. Orzeczenie jeszcze nie zapadło.