Referendum w sprawie górek czechowskich to nie tylko pytanie o to, jaki los spotka tę część miasta. To pytanie także o to, w jaki sposób mieszkańcy, ale przede wszystkim radni, widzą przyszłość Lublina. Jaki chcą go zostawić kolejnym pokoleniom? Krótkowzroczność w tej sprawie odbije się bólem głowy w przyszłości. I to całkiem niedalekiej.
Skoro jest tak dobrze, mamy nowe drogi i wiadukty, darmową komunikację dla dzieci i seniorów, zieloną falę na drogach (tylko przez złośliwość nazywaną przez taksówkarzy czerwoną), budżet obywatelski, a prezydent cieszy się wysokim, ponad 60-procentowym poparciem, to dlaczego co roku z Lublina ubywa mieszkańców (w ciągu ośmiu lat to 11,6 tys. osób), wybierając gminy wokół miasta? Może dlatego, że nie ma tam korków, smogu, sąsiad nie zagląda w okno, jest więcej przestrzeni, życie wolniej płynie, a drzewa nie kładą się pokotem pod kolejne budynki i parkingi.
Cywilizacyjne zmiany dotyczące naszego życia to nie kwestia przyszłości. To się dzieje tu i teraz. Społeczeństwo XXI wieku to nie ta sama grupa, która 30 lat temu cieszyła się z obalenia komuny. Ludzie są coraz bardziej świadomi wyzwań i zagrożeń, inaczej spędzają wolny czas, chcą zdrowszego życia. Niedostrzeganie niebezpiecznych zjawisk, dezawuowanie ich, to brak społecznej odpowiedzialności osób sprawujących władzę.
Pomysł plebiscytu został ogłoszony przez prezydenta Krzysztofa Żuka w przedostatnim dniu zeszłorocznej kampanii samorządowej. Czy rzeczywiście chodziło o wysłuchanie głosu suwerena, czy może bardziej o wyeliminowanie z gry o mandaty ruchów miejskich, które optowały m.in. za ochroną górek czechowskich? Gdyby temat referendum pojawił się na początku kampanii samorządowej, w ramach pakietu wyborczych obietnic, pozwalałoby to wywołać poważną debatę publiczną na ten temat. Referendum, z monstrualnie rozbudowanym pytaniem, ostatecznie przegłosowali radni z klubu prezydenta Żuka, biorąc na siebie odpowiedzialność za dalszy przebieg sprawy.
I jakkolwiek zagłosujemy w niedzielnym referendum, temat wróci właśnie do Rady Miasta. Jeżeli referendum będzie ważne, sprawa będzie prosta: TAK lub NIE dla zmiany planu. Jednak patrząc na ostatnie wybory do rad dzielnic, z „oszałamiającą” frekwencją niecałych 7 proc., trudno być optymistą, że w plebiscycie weźmie udział wymagane do jego ważności 78 tys. mieszkańców. Ale będzie się liczył efekt propagandowy: czy do urn pójdzie więcej zwolenników czy przeciwników zabudowy górek i jak duża będzie to różnica.
W przypadku przewagi tych pierwszych, radni mimo wszystko mogą to potraktować jako zielone światło do wprowadzenia oczekiwanych przez inwestora zmian. Kto wątpi w taki scenariusz, niech poczyta wypowiedzi członków prezydenckiego klubu dla Gazety Wyborczej w Lublinie. 10 radnych (klub Żuka liczy 19 osób) na pytanie dziennikarza, jak zagłosują w referendum, odpowiedziało, że będą na TAK (pozostała dziewiątka nie odpowiedziała). Najczęściej podawanym argumentem był taki, że w końcu trzeba zrobić porządek z tym miejscem.
Sęk w tym, że porządek z górkami można zrobić w każdej chwili. Wszystko zależy tylko od woli gospodarza terenu. Jest plan zagospodarowania dla tego miejsca i od 2005 roku wiadomo, w jaki sposób ten obszar można zagospodarować. Nie trzeba zmieniać planu tylko dlatego, że przed trzema laty pojawił się nowy właściciel – znana i uznana lubelska firma deweloperska – tym bardziej że prawie połowa Lublina wciąż nie ma swoich planów. Skoro inwestor kupił teren, to na pewno zrobił to po dogłębnej analizie i z pełną świadomością ryzyka biznesowego. Nic nie stoi na przeszkodzie, by już teraz zagospodarował go zgodnie z przeznaczeniem.
A co wtedy, gdy w referendum (wciąż zakładając jego nieważność) więcej będzie głosów na NIE? Prezydent wraz ze swoimi radnymi będą musieli zdecydować, czy brać ten głos pod uwagę w debacie nad losem górek, czy mimo wszystko iść w kierunku zmian planu sprzyjających właścicielowi terenu, tak jak to już zostało zarysowane w II wersji studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego Lublina z 2018 roku. To jedna z największych niewiadomych tego referendum.
Pozostaje wreszcie pytanie, nad czym tak naprawdę w niedzielę będziemy głosować? By podjąć odpowiedzialną decyzję, mieszkańcy powinni wiedzieć, jak – nawet w pewnym przybliżeniu – będzie wyglądać to miejsce po zmianie planu. Jakie będą rozwiązania komunikacyjne, o ile zwiększy się natężenie ruchu i jak wpłynie to na przejezdność najbliższych skrzyżowań. Jaka będzie intensywność zabudowy, wysokość bloków, ile powstanie mieszkań i ile osób tu zamieszka? Gdzie będzie szkoła, żłobek, przedszkole, przychodnia, biblioteka, osiedlowy dom kultury? Ja takich informacji na stronie ratusza nie znalazłem. Jeśli zaprasza się mieszkańców na referendum, pierwsze w historii Lublina, to wypada wyposażyć ich w rzetelne i bezstronne informacje, by nie polegali wyłącznie na tym, co zobaczą na ulotkach czy bilbordach.
W kampanii referendalnej inwestor roztoczył przed lublinianami wizję wspaniałego parku. Był on nawet porównywany do nowojorskiego Central Parku. Ale czy ktoś widział w nim bloki? Co prawda w 2005 roku rzeczoznawcy z zajmującej się obrotem nieruchomościami firmy Miller Samuel wyliczyli, że na 3,5 km kwadratowych zajmowanych przez Central Park można by zarobić prawie 529 mld dolarów (przy obecnym kursie to ok. 2 biliony naszych złotych). Tylko że w Nowym Jorku nikomu nie przyszłoby do głowy, by symbol miasta, kiedyś położony na jego obrzeżach, zamienić w tereny inwestycyjne.
Rzeczoznawcy mogliby się również pokusić o wycenę naszych górek czechowskich. W przypadku referendalnego zwycięstwa zwolenników budowy bloków i parku wartość gruntu poszybuje, nie ma co do tego wątpliwości. Ale miasto i mieszkańcy mogą zyskać znacznie więcej, gdy górki czechowskie pozostaną górkami czechowskimi, a nie blokowiskiem z „naturalistycznym parkiem” z wyciosanymi z drewna chomikami i juhasami wypasającymi stado owiec i baranów.
Krzysztof Wiejak, redaktor naczelny Dziennika Wschodniego