Wśród huku bomb, pocisków moździerzowych i wystrzałów przebiegały w Iraku wczorajsze wybory do 275-osobowego Zgromadzenia Narodowego. W atakach partyzanckich
na głosujących i lokale wyborcze zginęło co najmniej 36 osób.
Oficjalne wstępne wyniki wyborów mają być znane po 6–7 dniach, a ostateczne – trzy lub cztery dni później.
Na czas wyborów w całym Iraku przedsięwzięto drakońskie środki bezpieczeństwa. Zamknięte zostały granice i lotniska, zakazano podróżowania między prowincjami, lokale wyborcze ufortyfikowano, a po ulicach poruszać się mogły jedynie samochody służbowe.
Jednak pierwsze ataki nastąpiły wkrótce po siódmej rano, gdy otwarto lokale wyborcze. Według irackiego MSZ, do wieczora w wyniku aktów przemocy zginęło w całym kraju 36 osób, a 96 zostało rannych. Wśród zabitych jest 30 cywili i sześciu policjantów. Ranni to głównie ludność cywilna.
Dwaj iraccy policjanci zginęli w zamachu przed lokalem wyborczym w Bagdadzie. Później samobójca zdetonował samochód-pułapkę przed domem irackiego ministra sprawiedliwości. W wybuchu zginął jeden strażnik, a czterech zostało rannych. Minister w tym czasie przebywał w innym miejscu.
Do najkrwawszego zamachu doszło w miejscowości Alwan w polskiej strefie stabilizacyjnej. Ppłk Artur Domański powiedział, że zamachowiec-samobójca zdetonował ładunek w autobusie wiozącym wyborców. Śmierć poniosło pięciu ludzi, a 17 jest ciężko rannych.
Do przeprowadzenia w niedzielę trzynastu zamachów samobójczych przyznała się na stronach internetowych zbrojna grupa jordańskiego terrorysty Abu Musaby Al-Zarkawiego, Al-Qaida na rzecz Świętej Wojny w Iraku.
Jednym z pierwszych głosujących był prezydent Iraku, Ghazi Al-Jawer. Oddał głos w punkcie wyborczym znajdującym się w centrum Bagdadu, w silnie strzeżonej Zielonej Strefie.
W ocenie głównego ONZ-owskiego doradcy władz irackich ds. wyborów Carlosa Valenzueli, w większości miejsc frekwencja była „dobra”. Valenzuela zastrzegł się jednak, że jest zbyt wcześnie, aby być tego pewnym. Dodał, że rozpowszechniane informacje, według których frekwencja miałaby wynieść ponad 70 procent, pochodzą z niepotwierdzonych źródeł.
Amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice oświadczyła, że wybory przebiegały „lepiej niż się spodziewano”.
Długie kolejki stały przed lokalami w irackim Kurdystanie i na szyickim południu. Natomiast w regionach zamieszkanych przez sunnitów, na zachód i północ od Bagdadu, głosowało niewielu. W Bagdadzie, w sunnickiej dzielnicy Azamija nie otworzono czterech lokali wyborczych, a w Bajdżi wszystkie lokale wyborcze były puste.
Według kandydującego do parlamentu sunnity Meszana Al-Dżiburiego, przyczyną niskiej frekwencji w regionach sunnickich był zarówno niski poziom bezpieczeństwa, jak i bojkot wyborów, do którego nawoływały partie sunnickie. Według świadków, w Faludży i Ramadi głosowało bardzo niewielu mieszkańców.
Arabscy sunnici rządzili Irakiem aż do upadku Saddama Husajna, choć stanowią tylko 20 procent ludności kraju. Teraz wielu z nich obawia się, że wybory utrwalą i umocnią dominującą pozycję polityczną szyickiej większości, za Saddama prześladowanej.
nad przebiegiem wyborów czuwało „Oko”
„bardzo niewielką liczbą nieprawidłowości”.