Panie Boże, dlaczego? – dramatyczne pytanie. I po chwili: „Wola Twoja, Panie...” Tak zareagowała wczoraj mieszkanka Lublina, małżonka 59-letniego Leszka K. na wieść, że jej mąż jest na czołówkach wszystkich nowojorskich gazet. Odpowie za spowodowanie największego od 25 lat pożaru na Brooklynie.
2 maja br. nowojorskie dzienniki telewizyjne zaczynały się od relacji z akcji gaśniczej. Płonące, wielopiętrowe XIX-wieczne zabudowania Greenpoint Terminal Market (mieszczące niegdyś m.in. największą na świecie fabrykę lin) widoczne były z całego miasta. Ogółem w dwudniowej akcji gaśniczej brało udział 107 jednostek i niemal pół tysiąca strażaków. Zniszczonych zostało 15 budynków na obszarze 8 hektarów. Była to największa operacja od czasu ataku na World Trade Center 11 września 2001 roku.
Ustalenie sprawcy gigantycznego pożaru stało się punktem honoru nowojorskiej policji. W minioną środę okazało się, że jest nim 59-lublianin Leszek K. Został zatrzymany przez policję i postawiono mu zarzuty przed sądem na Brooklynie.
W 1994 roku pracujący w zakładzie energetycznym Leszek K. wygrywa w loterii wizowej „zieloną kartę” i wyjeżdża do Nowego Jorku. Żona z trójką dzieci pozostają w Lublinie. Nie stać ich na emigrację całą rodziną. Leszek zamieszkuje na Greenpoincie, pracuje m.in. przy azbeście. Zarabia nieźle. Wysyła pieniądze do Lublina, corocznie przyjeżdża w odwiedziny.
Po 11 września 2001 roku, firma w której pracuje, zostaje zaangażowana do odgruzowywania zniszczonego przez terrorystów World Trade Center. Leszek przepracuje tam wiele tygodni.
– Opowiadał koszmarne historie – wspomina żona. – Tu znalazł urwaną rękę, tam inne części ciała. Robił w strasznych warunkach, w szkodliwym pyle. Potem już nigdy nie był normalnym człowiekiem. Zamknął się w sobie. Podobno dużo pił. Stracił dobrą robotę. Do nas też przestał się odzywać. Już prawie 4 lata, jak nie dzwonił...
Leszek K., jak wspominają jego znajomi, podczas prac na WTC zarobił bardzo dobrze. Zaraz przylgnęło do niego towarzystwo nierobów i obiboków. Stawiał. Nim się zorientował, kasa się skończyła, podobnie jak robota. Nie miał nawet na czynsz. Trafił na ulicę. Podobnie jak inni polscy bezdomni, zamieszkiwał w opuszczonych budynkach przemysłowych nabrzeża East River.
Jak twierdzi policja, w jednym z nich, feralnej nocy 2 maja, Leszek K. miał opalać miedziane przewody z izolacji, aby pozyskać metal. Niestety zapaliły się stare opony składowane w tym samym pomieszczeniu. Ogień szybko się rozprzestrzenił. Finał znany.
Właścicielowi nieruchomości przedstawiono w sumie ponad 400 zarzutów dotyczących stanu zabezpieczenia budynków oraz ich stanu technicznego.
Josh Gutman nabył zabudowania za 400 mln dolarów, na które miał otrzymać kredyt, by postawić tam kompleks apartamentowy. Miasto kręciło jednak nosem na wyburzanie Greenpoint Terminal Market, ze względu na jego wartość historyczną. Zniecierpliwiony bank odmówił kredytu, a inwestor znalazł się z nożem na gardle. W prasie nowojorskiej nie brakowało podejrzeń, że właśnie dlatego... nastąpił pożar. Z tego też powodu policja koncentruje się aktualnie na ustaleniu czy Leszek K. miał jakieś inne powiązania z Gutmanem, poza tym, że w jego zrujnowanym magazynie sypiał. I opalał kabel.
– Ta zielona karta stała się naszym przekleństwem... – puentuje małżonka.