Witold Wojnicki nie stracił życia tylko dlatego, że kiedy wybuchł pożar, był
na niedzielnej mszy.
- Jestem załamany - mówi ze łzami w oczach Witold Wojnicki, emeryt, mieszkaniec domu przy ul. Ogrodowej. - Nikomu nie życzę, żeby na jego oczach zniszczył się cały majątek i dorobek życia. A z emerytury nie da się odbudować domu...
Pożar wybuchł 11 maja po godzinie 10. Pan Witold był wtedy w kościele. - To mi uratowało życie. Gdyby pożar wybuchł w nocy w czasie snu, na pewno bym nie przeżył - mówi mężczyzna. - Jak wróciłem z kościoła, zamarłem. Zobaczyłem strażaków koło mojego domu dogaszających ogień.
Z dobytku nic się nie dało uratować. Wszystko się spaliło: meble, szafy, wersalki, kuchenka, lodówka, telewizor, pościel, ubrania, drzwi i okna. - Dopiero je spłaciłem, kilka dni przed pożarem zapłaciłem ostatnią ratę. Okna były nowe, szczelne, a teraz skąd wezmę na drugie? Założyłem jakąś prowizorkę, którą sąsiedzi dali - ubolewa.
Pożar wybuchł z powodu spięcia w gniazdku. - Iskra poszła na wersalkę, potem zapaliły się panele na podłodze i ścianach - mówi Wojnicki. Mężczyzna śpi teraz w zadaszonej letniej kuchni w ogrodzie. Od sąsiada dostał wersalkę i dwie kołdry. - Nie mam w co się ubrać, nie ma nawet jednego garnka. Został tylko smród dymu.
Z pomocy społecznej dostał tysiąc złotych. Ponad 800 zł uzbierano dla niego podczas zbiórki w kościele. Nie starczyło na wiele, ale powoli stara się odnowić dom. - Jestem wdzięczny dobrym ludziom, że zechcieli mi pomóc, ale to kropla w morzu potrzeb. Na razie biorę materiały budowlane "na krechę”, ale muszę za to zapłacić. Wczoraj właściciel jednego z opolskich sklepów dał mi dwa opakowania płytek za darmo, bo wie, w jakiej jestem sytuacji. Robotnicy pomagają za darmo odbudowywać, tynkować - mówi Wojnicki.
Meble ma dostać od PCK, ale dopiero gdy wyremontuje dom. - Ale kiedy to będzie, jak nie mam pieniędzy? - Byłbym wdzięczny, gdyby ktoś przekazał mi 300 pustaków, trochę cementu, drzewo na dach. Potrzebuję też paneli, wykładziny, farby.