kierowcy, który zbiegł z miejsca zdarzenia, trwały krótko. Chłopak powiesił się w obórce, jakieś 300 metrów od miejsca, w którym jego volkswagen passat wpadł na wyładowany żerdziami wóz.
W miniony wtorek przed godz. 16 w Kopyłowie (gm. Horodło) rolnik z Poraja wracał ze szwagrem z lasu. Na przyczepie i wozie wieźli żerdzie. W pewnym momencie w ciągniku zabrakło paliwa. Stanęli na poboczu. Pożyczyli ropę, wlali do baku i już mieli ruszać, gdy zza zakrętu wypadło rozpędzone auto. – Zaczęło nim rzucać na boki. Usłyszałem tylko jak szwagier krzyknął do mnie, żebym odskoczył na bok. Później było już po wszystkim – wspomina rolnik. – Pobiegłem do domu, żeby wezwać karetkę.
– Z naszych wstępnych ustaleń wynika, że przyczyną wypadku była nadmierna prędkość – powiedział nam podkomisarz Tomasz Martyniuk, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Hrubieszowie.
Volkswagen, w którym jechało czterech młodych mieszkańców Kopyłowa, uderzył w tył wozu. Sławomir B., który siedział na przednim siedzeniu zginął na miejscu. Przebiła go jedna z żerdzi. 19-letni Wiesław W. i o rok starszy Artur K. trafili na oddział chirurgiczny hrubieszowskiego szpitala. Ten ostatni jest w stanie ciężkim, ale – jak to określili wczoraj lekarze – stabilnym. Żerdź przebiła mu płuco. Bez szwanku wyszedł z wypadku kierowca samochodu, 27-letni Rafał K. Zszokowany mężczyzna szybko jednak oddalił się z miejsca zdarzenia. Policja rozpoczęła poszukiwania.
Szybko natrafiono na jego ciało. Powiesił się na sznurku od snopowiązałki, jakieś 300 metrów od miejsca wypadku, w jednej z przydrożnych obórek. Właściciela posesji nie było wtedy w domu. O tragedii dowiedział się od policji. – Wszystko wskazuje na to, że zabił go ciężar odpowiedzialności – powiedział Dziennikowi Filip Kościuszko, psychiatra z Centrum Zdrowia Psychicznego w Zamościu. – Nie wytrzymał obciążenia psychicznego i sam postanowił wymierzyć sobie sprawiedliwość.
– Tak, niestety, kończy się czasami brawurowa jazda samochodem – mówi Józef Pokarowski, szef Prokuratury Rejonowej w Hrubieszowie.
Wczoraj byliśmy w Kopyłowie. – To byli spokojni chłopcy. Mieszkali po sąsiedzku. Sławek, dobry gospodarz, a na dodatek pracował w piekarni w Horodle i uczył się zaocznie w Chełmie. Rafał pracował na przejściu granicznym w Zosinie. Złego słowa nie można powiedzieć o żadnym z nich. Teraz czekają nas dwa pogrzeby – powiedział nam jeden z miejscowych sklepikarzy.