Staram się dla dzieci, żeby nie widziały mnie smutnej - mówi Barbara Żytkowska. Wybuch pieca ciężko ranił jej męża, a własny kąt zamienił w gruzowisko.
- Nie wiadomo, dlaczego. Czekamy na ekspertyzy. Boże, to było jedno rumowisko - pani Barbarze wciąż trudno opowiadać o tych wydarzeniach.
Wybuch był tak potężny, że z komina na dachu budynku poleciały cegły, a fajerki z kuchenki były porozrzucane na podwórku. Ściany wyremontowanego pomieszczenia zostały kompletnie ziszczone: są czarne, popękane, pełno w nich dziur. W pomieszczeniu w momencie wybuchu był pan Stanisław. Ledwie udało mu się ujść z życiem, ale jego stan jest bardzo poważny. Od półtora miesiąca leży w lubelskim szpitalu.
Kobieta co drugi dzień jeździ do Lublina odwiedzić męża. Resztę czasu stara się poświęcić dzieciom, odebrać synka ze szkoły, wcześniej pójść po Zuzię, która w tym roku zadebiutowała w przedszkolu. - Jak ja bym chciała, żeby on wyzdrowiał, dla dzieci, dla mnie. Żeby było tak jak dawniej. Ale wiem, że być może już nigdy tak nie będzie. Dzieci bardzo chcą zobaczyć tatę, ale nie mogę ich teraz zabrać do szpitala. Nie chce żeby widziały męża w takim stanie - mówi pani Barbara.
Kobieta z dziećmi przez zimę będzie mieszkała na stancji. Chce ponownie wyremontować zniszczoną część domu. Pomoże jej brat. Ale potrzebne są pieniądze ma materiały budowlane, bo w tej chwili spora część dochodu rodziny idzie na dojazdy do Lublina.
Apelujemy do naszych Czytelników o pomoc.