Przejechali setki kilometrów, by poznać trudną historię regionu. Tematem przewodnim była dla nich historia. Zdobyli upragniony materiał, ale mówią, że było trudno. Przez kilka dni przeżyli mnóstwo zabawnych, ale i ciężkich dni.
To nie ta stacja
Już pierwszego dnia mieli kłopoty. – Mieliśmy w sumie mało czasu i 15 miejscowości do przejechania. Chcieliśmy zacząć od Terespola, ale się nie udało. Z Lublina do Terespola pojechaliśmy pociągiem, by nie tracić czasu na przejazd. Rowerowy "rajd” miał zacząć się od tamtych miejscowości – opowiada Gulińska. – Pojawił się problem... bo nie wysiedliśmy na stacji w Terespolu, ale w Małaszewiczach. Wszystko dlatego, że zobaczyłam tamtejsze bloki przy stacji PKP i krzyknęłam: "Wysiadamy, bloki wyglądają, jak w Terespolu”. Dziennie pokonywali od 20 do 90 kilometrów.
Logistyka w remizie
Jak wyglądała trasa? Terespol – Kostomłoty–Kodeń –Międzyleś–Kolorówka –Świerże–Kryłów–Dołhobyczów. Nie nocowaliśmy w każdym z tych miejsc, bo mieliśmy tzw. bazy wypadowe. Dzięki miejscowym władzom mogliśmy spać w szkołach czy świetlicach – mówi Ola. Z Małaszewicz wybrali się prosto do Kostomłotów. – Tu mieliśmy pierwszy postój; w remizie. Przyzwyczajeni do luksusów, musieliśmy zderzyć się z rzeczywistością. Nie było żadnej łazienki, tylko zlew z zimną wodą i kilkanaście osób, które musiały jakoś się umyć. Kolejne miejscowości i trudne pytania: W której remizie jestem? Gdzie jest zlew?
Milczenie i emocje
Ale już od pierwszego dnia zabrali się do pracy. – Chwila odpoczynku i poszliśmy rozmawiać z ludźmi. Trafiliśmy na odpust w Kostomłotach. Trudno dowiedzieć się wszystkiego od razu. Nie wszyscy chcą mówić o przeszłości tej ziemi. Wysiedlenie to temat tabu. Część nie chce o tym rozmawiać, a część tego nie pamięta. To, co nas zdziwiło najbardziej podczas tej wyprawy, to odkrycie pewnej zależności.
W większości wsi prawie każdy ma "dziurę” w swojej historii wywołaną akcją polonizacyjną – mówi Ola. – Pamiętam, jak zapytaliśmy jedną z mieszkanek o tamte czasy. Nie chciała z nami w ogóle rozmawiać. Robiliśmy kilka podejść, ale odmawiała za każdym razem. W końcu coś się stało i ta pani po prostu "wybuchła”. Zaczęło się! Usłyszeliśmy wspomnienia pełne emocji.
Żniwa
Podczas wyjazdu dziwiło ich wiele. – Szokiem dla nas było to, że w tak małej miejscowości, jak Kostomłoty, może być aż tyle wyznań obok siebie. Żyją tu protestanci, katolicy i unici. Zdarza się, że taka religijna różnorodność pojawia się pod jednym dachem – opowiada nasza bohaterka.
Tegoroczny projekt Homo Faber, to nie pierwszy pomysł na odkrywanie ciemnych kart w historii.
Wcześniej stworzyli m.in. objazdowe kino w małych miejscowościach, pokazujące historię mieszkańców. – Zawsze czuliśmy się źle, bo "transakcja” była jednostronna. Mieliśmy poczucie, że tylko bierzemy od naszych rozmówców. Słuchamy ich trudnych historii, a nie dajemy właściwie nic w zamian – wyjaśnia Aleksandra. – W tym roku nastąpił mały przełom. Naszym trzecim przystankiem był Międzyleś. Plan był taki: jedziemy tam na jeden dzień, słuchamy historii i dalej w trasę. Hmmm… w sumie zostaliśmy dwa dni. Trafiliśmy na żniwa. Męska część naszej ekipy zabrała się do pracy. Nareszcie poczuliśmy, że możemy dać coś w zamian za opowieści.
Krajobrazowe wypadki
Parę razy było dość niebezpiecznie. – Zdarzyło nam się zaliczyć parę drobnych wypadków. Wystarczy zapatrzyć się na niesamowite krajobrazy i kraksa gotowa – śmieje się Ola.
Jak podsumować tyle dni i tyle wrażeń? – Zebraliśmy sporo materiału. Wszystko można przeczytać na stronie Homo Faber. Mamy nadzieję, że w pewien sposób udało się odkryć trochę trudnych historii. Z zebranych historii chcemy przygotować scenariusze lekcji dla szkół. Trafią prawdopodobnie do dzieci z miejscowości, które odwiedziliśmy – podsumowuje Ola.
Na stronie internetowej Homo Faber są już filmy i relacje, jakie udało się zebrać podróżnikom. Teraz trwają prace nad scenariuszem specjalnej lekcji.