Eksbetanki są razem. Bezpieczne i szczęśliwe - twierdzą ich rodzice. Wczoraj przyszli pod kazimierski klasztor, by odzyskać przedmioty eksmitowanych sióstr.
- Odkurzacze, organy do grania, bielizna, ubrania, kołdry, notatki do nauki, a także agregat, który pożyczyliśmy od znajomych. To wszystko chcemy odzyskać - tłumaczy pani Wanda, matka jednej ze zbuntowanych sióstr. Razem z panem Kazimierzem, ojcem innej byłej betanki próbowali dostać się wczoraj do środka, by zabrać pozostawione przez ich córki przedmioty. Mężczyzna był w klasztorze, w chwili, gdy komornik dokonywał eksmisji. - Nawet wsuwki do włosów kazali im wyciągać - opowiada.
Tuż po godz. 13 do klasztoru przyjechała przełożona legalnych betanek - siostra Barbara Robak. Towarzyszyła jej siostra Karolina Kołodziejczyk. - Pakujemy i opisujemy rzeczy byłych zakonnic, żeby można było je odebrać - poinformowały oczekujących przed bramą bliskich. I zniknęły za murami klasztoru.
Wtedy zdesperowani rodzice postanowili pojechać do komornika w Puławach. Ale tam usłyszeli, że jeśli chcą odzyskać córek, muszą wynająć notariusza. - Nie możemy wydać rzeczy osobistych bez notarialnego pełnomocnictwa osób, do których należą te rzeczy, czyli byłych betanek - poinformowała nas Iwona Karpiuk-Suchecka, rzeczniczka Krajowej Rady Komorniczej.
- Skąd wziąć na to pieniądze - załamywała się pani Wanda, tuż po opuszczeniu biura komornika.
Betanki mieszkające w zakonie wezwały policję. Ochroniarze, którzy ich strzegą, przegoniły eksmitowane siostry.