Policjanci wyjaśnią sprawę skażonego miodu, odnalezionego u pszczelarza w Janowie Lubelskim. Na przekazanie sprawy mundurowym zdecydowała się Inspekcja Weterynaryjna. Stężenie zakazanej substancji w badanym miodzie o kilka tysięcy razy przekraczało dopuszczalne normy.
O wynikach kontroli w janowskiej pasiece pisaliśmy 31 października. Próbki oferowanego tam miodu pobrali przedstawiciele Inspekcji Weterynaryjnej. Po badaniach w laboratorium Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach okazało się, że w miodzie jest ponad 3000 razy więcej sulfamerazyny (pochodna leków) niż dopuszcza norma. Sulfamerazyna może uszkodzić nerki i powodować alergie.
Sygnał o wstępnych wynikach kontroli dotarł do weterynarzy w październiku. Inspektorzy odwiedzili pszczelarza, by pobrać kolejne próbki i zabezpieczyć towar. Drugie badanie wykazało jednak, że w miodzie nie ma już sulfamerazyny. Nie oznacza to jednak, że skażony miód się rozpłynął. Jak twierdzi nasz informator, w czasie drugiej kontroli próbki pobierano już z innych beczek, niż za pierwszym razem. Nie wiadomo dokładnie, co stało się z beczkami, w których wykryto zakazaną substancję.
– Możliwe, że za każdym razem badano inny miód – przyznał po zakończeniu badań Roman Jarosz, Powiatowy Lekarz Weterynarii w Janowie Lubelskim.
Z naszych informacji wynika, że właściciel pasieki nielegalnie sprowadził miód z Podkarpacia. Towar miał tam trafić zza wschodniej granicy.
– Będziemy ustalać, w jaki sposób doszło do skażenia miodu oraz skąd on pochodzi – zapowiada Faustyna Łazur, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Janowie Lubelskim. – Sprawdzimy wszelkie wątki tej sprawy.
Nie wiadomo czy i w jakiej skali skażony miód trafił na rynek. Jak informuje Inspekcja Weterynaryjna, mimo policyjnego postępowania właściciel pasieki może już bez przeszkód prowadzić działalność. Zdecydował o tym pomyślny wynik drugiej kontroli.