Półtoraroczną dziewczynkę wynieśli z płonącego domu strażacy. Jej starsza siostra uratowała troje rodzeństwa.
– Przyjechaliśmy na miejsce po 13 minutach od zgłoszenia. Nie wiedzieliśmy, że ktoś może być uwięziony w płonącym budynku – opowiada kapitan Paweł Mak, który dowodził akcją ratowniczą. – Kiedy tylko wysiedliśmy z wozu ludzie zaczęli krzyczeć, że w domu jest dziecko. Od razu wbiegliśmy z kolegą do środka.
A tam kłęby dymu, widoczność zerowa. – Musiałem działać po omacku, dotykałem ścian, mebli, podłogi, by zorientować się, co jest przede mną – relacjonuje kpt. Mak. – W drugim z przeszukiwanych pomieszczeń na pierwszym piętrze, kiedy na kolanach sprawdzałem, co jest na podłodze, natknąłem się na coś miękkiego. To było dziecko, Jak się później okazało, zaledwie półtoraroczne – dodaje.
Strażak wyskoczył z nieprzytomnym maleństwem na balkon i podał je koledze czekającemu już na drabinie. – Natychmiast rozpoczęliśmy reanimację dziecka. Robiliśmy to we czterech, ale przez 15 minut nie udało nam się przywrócić ani pracy serca, ani oddechu – opowiada strażak Michał Dolecki.
Wtedy pojawiła się karetka pogotowia i dziewczynką zajęli się lekarze. Po chwili wylądował śmigłowiec – eurocopter Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
– Załoga maszyny była na nasłuchu i kiedy zorientowali się, co się u nas dzieje, ruszyli na pomoc – wyjaśnia Krzysztof Kurasiewicz, rzecznik prasowy Straży Pożarnej w Janowie Lubelskim.
Po około 30 minutach reanimacji wielka ulga: lekarze powiedzieli strażakom, że serce dziecka bije. Dziewczynka śmigłowcem poleciała do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie. Trafiła na oddział intensywnej terapii. Tam przez cały dzień trwała dalsza walka o jej życie.
Hospitalizacji wymagała także matka dziewczynki. Kobieta poparzyła się szukając w płomieniach swojego najmłodszego dziecka.
Strażacy podkreślają, że tragedia byłaby jeszcze większa, gdyby nie przytomność umysłu jednej ze starszych córek właścicielki domu. Dziewczyna wyprowadziła swoje trzy młodsze siostry na balkon, skąd zabrali je sąsiedzi, którzy zauważyli pożar.
W budynku, gdzie wybuchł ogień, mieszka samotna matka z dziewięciorgiem dzieci. – Wcześniej wszystkie dzieci były w domu dziecka, bo ich matka żyła w małym zniszczonym domku, gdzie nie był warunków do opieki – mówi ze łzami w oczach Wiesława Ciosmak, siostra właścicielki domu. – Postawiła ten dom dzięki pomocy rodziny i znajomych, a teraz taka tragedia...
Strażacy przyznają, że w tej chwili dom nie nadaje się do zamieszkania. – Trzeba wszystko odmalować, wstawić okna i założyć nową instalację elektryczną – ocenia Krzysztof Kurasiewicz. To prawdopodobnie zwarcie w instalacji elektrycznej było przyczyną pożaru.
Na miejscu, tuż po pożarze, były władze Janowa Lubelskiego. – Na pewno odmalujemy spalone pomieszczenia, wymienimy także przewody, musimy tylko sprawdzić, co było ubezpieczone – zaznacza Krzysztof Kołtyś, burmistrz miasta.
Tuż przed zamknięciem tego wydania gazety, Agnieszka Osińska, rzecznik DSK w Lublinie, powiedziała nam, że matka poparzonej dziewczynki nie zgodziła się na informowanie prasy o stanie zdrowia jej córeczki.