Polacy kupują coraz mniej książek - alarmują gazety, zwalając winę za upadek hurtowni i księgarni na tych, którym słowo drukowane jest obce, a nawet wrogie.
Ze smutkiem jednak zauważam, że i to wkrótce okaże się zbędne, że porozumienie werbalne między ludźmi będzie przeżytkiem, a zdania i wyrazy wypowiadać będą wyłącznie osoby starsze. I to być może tylko wtedy, kiedy pójdą do lekarza albo apteki. Bo chociaż akurat oni chcą mówić, ich nikt słuchać nie chce. Zupełnie jakby ludzki głos raził uszy, był dla nich bolesnym doznaniem.
Zresztą, jeśli rozejrzeć się wokół, do życia słów nie trzeba. Idę do sklepu samoobsługowego i buszuję wśród półek w milczeniu. Milcząc podaję w kasie pieniądze i jadę z zakupami do domu. Po drodze tankuję paliwo, nie odzywając się do nikogo. W domu młodzież przed telewizorem porozumiewa się monosylabami, z symptomami choroby sierocej kiwa z walkmanem na uszach, jak głaz milczy przed komputerem. Starsi zasłaniają się gazetą, udając, że ich nie ma i chcą mieć tak zwany święty spokój.
Przestajemy do siebie mówić, przestajemy patrzyć sobie w oczy. A przecież chęć porozumienia między ludźmi czasem się ujawnia. I wybrano do tego celu gadżet XX wieku, jakim jest telefon komórkowy. Tysiące młodych ludzi z aparatem przyklejonym do ucha demonstruje nie tyle swoją elokwencję co stan posiadania. To ''coś'', co pozwala przekazać wiadomość na odległość, stało się nieodzownym elementem ich życia. SMS-y słane tu i tam rozgrzewają komórkę do czerwoności, są źródłem zabawy, informacji, wypowiedzi. Chłopak, który siedzi obok dziewczyny na plaży, nie weźmie jej za rękę, żeby powiedzieć miłe słowa - wyśle jej ''esemesa''. Mąż przed wyjściem do pracy nie obieca żonie, że przyjdzie na obiad - wyśle jej wiadomość. I zaczynamy porozumiewać się sztucznym językiem wypranym z uczuć, emocji, bezbarwnym, beznamiętnym.
Jasne, że można żyć i tak. Ale jakież to pozbawione smaku.