Wypił, jechał, potem zabił. Myślał, że się wywinie. Nic z tego
31-letni Grzegorz P. w czwartek około godz. 17 szedł do pracy. Był kilkanaście metrów do przystanku autobusowego w podlubelskim Maryninie. I wtedy uderzył w niego fiat uno. Pieszy nie przeżył spotkania z mordercą za kierownicą.
Przy potrąconym natychmiast zebrała się grupka ludzi. Od strony Lublina nadjechał volkswagenem pan Adam z żoną. - Zatrzymałem się. Ktoś krzyczał: "zapisać numery, on ucieka tym samochodem”. Nie namyślałem się, zawróciłem i ruszyłem w pościg za fiatem uno - opowiada Adam, 24-letni student Akademii Rolniczej w Lublinie, mieszkaniec Radawca.
Jego żona przez cały czas miała na linii dyżurnego z lubelskiej policji. Pościg zakończył się po kilkunastu kilometrach, na jednej z bocznych dróg w pobliżu lotniska w Radawcu. - Fiat uno po prostu stanął. Podbiegłem do samochodu, zabrałem kierowcy kluczki i kazałem czekać na policję. Coś bełkotał i pytał w co uderzył. Palił nerwowo papierosy, ale nie bardzo wiedział, co się dzieje - relacjonuje pan Adam.
- Na wiosnę, jak będzie nabór, chcę zdawać do szkoły policyjnej w Legionowie. Potem chciałbym pracować w drogówce - mówi pan Adam. Jest skromnym człowiekiem, nie zgodził się na publikację nazwiska i wizerunku.
Sprawcą śmiertelnego wypadku okazał się Franciszek B., 50-letni mieszkaniec Lublina. Badanie krwi wykazało 1,6 promila alkoholu. Grozi mu do 12 lat więzienia. Wczoraj został aresztowany.