Zamaskowani bandyci złupili dom kolekcjonera bursztynu. W nocy z niedzieli na poniedziałek sterroryzowali nożem jego żonę i dwójkę dzieci, a potem uciekli z kilkuset kilogramami minerału wartego co najmniej dwa miliony złotych.
Bandyci próbowali napaść na dom już w sobotę. Na podwórko wszedł mężczyzna. Powiedział, że zepsuł mu się samochód. - Chciał pożyczyć lewarek, ale nie otworzyłam, bo nie widziałam na drodze żadnego auta - mówi żona pana Edwarda.
W niedzielę wieczorem o godzinie 22 w domu była tylko gospodyni z dwójką dzieci. Bandyci nie mieli problemów z dostaniem się do środka, drzwi nie były zamknięte. Dwóch miało na głowach kominiarki, trzeci nie był zamaskowany. By to ten sam mężczyzna, który przyszedł pod dom dzień wcześniej.
Złodzieje skrępowali dzieci w łazience. - Z jednym z napastników zaczęłam się szarpać - opowiada kobieta. - Wtedy wyciągnął nóż i krzyknął: "bo cię pokroję”.
Zażądał pieniędzy. Wtórował mu mężczyzna bez kominiarki. Kazał oddać wszystkie pieniądze. Powiedział, że w przeciwnym razie jego kompani mogą połamać dzieciom nogi. Mówił z wyraźnym wschodnim akcentem. Gospodyni, bojąc się o życie dzieci, pokazała napastnikom, gdzie mają szukać. Zaczęli też znosić z pokoi na piętrze bursztynową kolekcję.
Na koniec zadzwonili po wspólnika w samochodzie, po czym odjechali. Mieli kilkanaście minut na zniknięcie z łupem. Potem w domu zjawił się gospodarz. Wracał z meczu żużlowego, który w ostatnią niedzielę opóźnił się o godzinę. Zawiadomił policję. Na pościg było za późno. Policjanci zabezpieczyli tylko ślady. - Same 300 kg surowca było warte około miliona złotych, a okazy z kolekcji drugie tyle - wylicza kolekcjoner. - Tego nie można sprzedać na rynku w Polsce. Będą próbować to wywieźć za granicę.