Tak źle dawno nie było - narzekają lubelscy przedsiębiorcy handlujący z Ukrainą. Pomarańczowa rewolucja zdusiła przygraniczny handel z sąsiadami zza Buga. Ale tylko ten oficjalny. "Mrówki” mają się znakomicie.
- Nasze obroty z Ukraińcami spadły o około 80 proc. - szacuje Franciszek Brodziak z zamojskiej spółki, handlującej materiałami budowlanymi. - Więksi przedsiębiorcy z Włodzimierza Wołyńskiego, Łucka czy Lwowa pojawiają się sporadycznie.
- Odnotowaliśmy spadek obrotów z Ukraińcami o około 20-30 proc. - przyznaje Bartłomiej Temporowicz, współwłaściciel hurtowni hydraulicznej w Hrubieszowie.
- Przedsiębiorca ze Lwowa tłumaczył mi, że nie mógł wcześniej przyjechać po materiały wykończeniowe, bo pojechał ze swoją załogą na wiec do Kijowa, by popierać Wiktora Juszczenkę - mówi Brodziak.
Podobnie postępują inni biznesmeni zza naszej wschodniej granicy. Głowy mają zaprzątnięte polityką, na robienie interesów nie mają czasu. - Mam nadzieję, że to tylko chwilowy zastój -przypuszcza Marek Wagner, prezes Regionalnej Izby Gospodarczej w Lublinie. - Ukraina jest dużym sąsiadem. To dla naszych handlowców ważny, chłonny rynek.
Sytuacja może zmienić się po 26 grudnia, a więc po trzeciej, czy - jak kto woli - poprawionej drugiej turze wyborów prezydenckich na Ukrainie.
Handel przygraniczny ma też to do siebie, że rozwija się również nieformalnie. Sytuacja polityczna u sąsiadów nie wyhamowała aktywności tzw. mrówek, czyli osób, które trudnią się handlem walizkowym. Na przejściach granicznych, a potem na lubelskich bazarach tłumy: - W ciągu doby odprawiamy do 25 tysięcy podróżnych, a im bliżej świąt, tym ruch większy - powiedział wczoraj Dziennikowi ppłk Andrzej Wójcik, rzecznik komendanta Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej.