Układaliśmy marmury na Long Island w najdroższym domu, jaki kiedykolwiek widziałem. Ile był wart? Z dziesięć milionów dolarów. Akurat zabrakło onyksu i majster mówi: Chłopaki, jutro spotykamy się na Manhattanie, na nowej robocie. To był 11 września.
Nie słucha. - Nawet nie wiesz, człowieku, że słupki strącili? - Jakie słupki? Podjeżdża samochód, kierowca krzyczy, że wieża się pali. Załapuję, że chodzi o World Trade Center. No to ja się wymawiam z roboty, przewieszam aparat fotograficzny do przodu i lecę do autobusu.
W autobusie ludzie przy komórkach. Przekrzykują się: Pięć samolotów leci na Nowy Jork! Pentagon rozwalony, Biały Dom po ewakuacji. Wojna!
Autobus dojeżdża na Czternastą, na Manhattanie. Biegnę w stronę dymu. Widzę, jak wypadają ludzie z City na Dolnym Manhattanie. Krzyczą, płaczą. Tam mieściły się całe miasta sklepów... Wymijamy się z uciekającymi w maskach z bandaży, w mokrych ręcznikach na głowie i wtedy czuję, jak trzęsie się ziemia. To zapada się druga wieża WTC.
Bocznymi uliczkami docieram do widelca - tego, co zostało po "słupkach”. Robię zdjęcia jak w amoku. Tak może wyglądać krajobraz po wojnie atomowej. Gigantyczne gruzowisko, a obok umarłe ulice wspaniałych salonów, sklepów, banków, pokryte kożuchem azbestowego pudru. A na tym wszystkim tony papierów. Podnoszę zlecenie przekazania na konto jakiegoś banku pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
Wycofują się ludzie, policja, ratownicy. Niosą czarne worki z tymi, którzy nie zdążyli i wyskakiwali z osiemdziesiątego piętra... Przypinam w widocznym miejscu legitymację studencką, wchodzę do sklepu WTC. Idealnie poukładane towary, wieszaki pełniutkie i ten szary pył... Pstrykam. Mam szczęście, trzy metry ode mnie spada gigantyczna szyba, rozwala się na parkujących samochodach. Strażak łapie mnie za ramię: Wynoś się, idioto!
Wścieka się na mnie policjant. Nie bez racji. Widzę, jak wyprowadzają w kajdankach gości, którzy chcieli się obłowić.
Poszedłem w dwa dni później na Times Square. To miejsce dwadzieścia cztery godziny na dobę tętni życiem, tysiące ludzi w sklepach, pubach, wykwintnych restauracjach. Zawsze panował tu szał zakupów, a teraz pusto, cicho, tylko kobieta płacząca w głos i nieliczni smutni przechodnie. We wszystkich mediach te same nagłówki: Atak na Amerykę. Miasto umarło.