To on pierwszy uderzył, był agresywny - przekonywali wczoraj w sądzie Rafał S. i Ireneusz S., byli już policjanci ze Świdnika.
Rafał S. był formalnie policjantem do wczoraj. Ireneusz S. został wyrzucony ze służby dzień wcześniej. Nocą 30 maja, nic nie zapowiadało tak rychłego końca ich kariery w policji. Wracali z imprezy integracyjnej. Natknęli się na Antoniego Wróbla, niepełnosprawnego umysłowo mieszkańca Świdnika. Zaczęli go bić. Zmasakrowany mężczyzna trafił do szpitala. Śledztwo skończyło się oskarżeniem Rafała S. i Ireneusza S. o pobicie.
Tuż po zajściu mężczyznom groziło aresztowanie. Wówczas przyznali się do pobicia. Wczoraj zmienili zdanie. - Zostałem za blokiem, żeby załatwić potrzebę fizjologiczną - opowiadał Rafał S. - Mijałem się z mężczyzną, który uderzył mnie w twarz. Przewróciłem się.
Potem - według jego relacji - wraz z kolegą tylko obezwładniali napastnika. Wzięli go pod ręce, żeby przeprowadzić w bardziej oświetlone miejsce. Chcieli nawet wezwać policję, ale patrol sam się pojawił. Tak samo twierdził Ireneusz S.
- To jak wytłumaczyć, że na pana butach była krew pokrzywdzonego - dociekał sędzia Łukasz Obłoza.
- Leżał i mogłem na niego nadepnąć - tłumaczył Ireneusz S.
Antoniego Wróbla do sądu przyprowadził brat Bogusław. Pan Antoni z trudem się poruszał. Wymaga stałej opieki.
- Takie chłopy, a we dwóch nie mogli go obezwładnić... - komentował wyjaśnienia byłych policjantów Bogusław Wróbel.
Na kolejną rozprawę zostali wezwani świadkowie, którzy widzieli, jak byli policjanci potraktowali Wróbla. Na tym nie koniec. Prokuratura w Radomiu prowadzi śledztwo dotyczące policjanta, który w tym dniu patrolował miasto. Jako pierwszy przybył do pobitego mężczyzny. Powinien zatrzymać swoich kolegów-policjantów do wyjaśnienia. Ale tego nie zrobił. W listopadzie prokuratura zdecyduje, czy postawi mu zarzut niedopełnienia obowiązków.