od tragedii.
Co zmieniło się
w mieszkańcach?
- Przypadkowy turysta nie widzi pewnie większej różnicy. Jednak dla nowojorczyków zmieniło się wiele. Po zamachu odrodziło się w nich poczucie patriotyzmu, objawiające się m.in. poprzez eksponowanie symboli narodowych. Wyraźnie zaostrzono środki bezpieczeństwa. Odbywa się to może trochę kosztem swobody obywateli, ale Amerykanie się na to godzą. Chcą czuć się bezpiecznie, tak jak przed zamachem.
Ludzie mieli już trochę czasu, aby oswoić w sobie ból po stracie najbliższych. Jednak bez względu na upływ czasu, wspomnienie to będzie bolesne zawsze. Tym wszystkim, którzy pamiętają Nowy Jork sprzed zamachu, widok zmienionego pejzażu Manhattanu co dzień przypomina o tragedii. Manhattan zawsze był finansowym i kulturalnym centrum miasta. Teraz robi się wszystko, aby do tego wrócić.
• Gdzie zastała księdza wiadomość o zamachu?
- Odprawiałem mszę o ósmej rano. Po jej zakończeniu sekretarka powiedziała mi, że samolot uderzył w wieżę. Pobiegłem do telewizora i zobaczyłem, jak rozbija się drugi samolot. Weszliśmy wszyscy na remontowany dach pobliskiej szkoły. W odległości około ośmiu kilometrów płonęły obydwie wieże. Na niebie widać było krążące wojskowe samoloty, a ulicami płynął nieprzerwany strumień policyjnych i strażackich wozów i karetek na sygnale.
• Co czuje się w takiej chwili?
- Najgorsza była niepewność co do rozmiarów tragedii. Przy drugim samolocie było już wiadomo, że to nie wypadek, ale zamach terrorystyczny. W powietrzu było jeszcze sześć samolotów. Nikt nie wiedział, co jest ich celem. To było jak jakiś paraliż. Z każdą godziną zmieniały się wiadomości o liczbie ofiar. Pozostawała tylko straszliwa niepewność i czekanie na bliskich.
• Czy 11 września był dniem tryumfu zła, czy wręcz przeciwnie, ludzkiej miłości i poświęcenia.
- Zło, które uderzyło wtedy w tak okrutny sposób, wyzwoliło jednocześnie w ludziach niesamowite moce dobra i miłości. Nie zapomnę widoku autostrady, którą w obie strony jechały wozy ratowników. Wzdłuż niej stali ludzie, którzy podawali im wodę i dodawali otuchy słowem i gestami.
Z Maspeth do pożaru pojechała cała jednostka straży. Nikt nie wrócił. Mieszkańcy dzielnicy gromadzili się pod remizą i modlili za nich. To była solidarność ponad wszelkimi podziałami. Tego dnia nie zło, ale dobro zwyciężyło.