W atmosferze skandalu rozstał się z mundurem zastępca naczelnika jednego z oddziałów Straży Miejskiej w Lublinie. Padły na niego podejrzenia o to, że wyniósł ze składziku żywność przeznaczoną dla uchodźców z Ukrainy.
O incydencie poinformował szefów Straży Miejskiej jej pracownik. – Zgłosił, że zastępca naczelnika jednego oddziału interwencyjnego niósł coś pod kamizelką wracając do swojego pokoju z miejsca, w którym przebywają uchodźcy z Ukrainy – przekazuje nam Robert Gogola, rzecznik Straży Miejskiej.
Miało do tego dojść w dniu zgłoszenia, czyli 1 marca między godziną 6 a 7.
Siedzibą straży jest część budynku przy ul. Podwale, w którym niegdyś działała szkoła. Mieści się tu także Straż Graniczna i jeden z wydziałów Urzędu Miasta. W sali gimnastycznej przebywają uchodźcy z Ukrainy. Przylega do niej pokój socjalny z produktami przeznaczonymi dla uchodźców. Dostęp do pokoju mają również pracownicy socjalni, wolontariusze i strażnicy miejscy, którzy pomagają osobom chroniącym się tu przed wojną.
Na dywanik
Funkcjonariusz pół godziny po sygnale miał trafić na dywanik u komendanta. – Został poinformowany, że jeśli takie zdarzenie się potwierdzi, to nie będzie dla niego miejsca w Straży Miejskiej. Pracownik nie przyznał się, złożył rezygnację i na tej podstawie rozwiązana została z nim umowa – tak rozmowę opisuje rzecznik straży.
Dlaczego naczelnik nie dostał dyscyplinarki? – Nie mieliśmy podstaw do dyscyplinarnego zwolnienia, bo nie mieliśmy dowodu, że doszło do przywłaszczenia.
Jakie produkty miał zniknąć z pokoju dla uchodźców? Komenda stwierdza, że mogło chodzić o słoik masła orzechowego. W pokoju naczelnika, jak twierdzi rzecznik, takiego słoika, choćby pustego, nie znaleziono. Nie ma więc dowodu rzeczowego.
Plotki, że cały samochód
Według rzecznika nie ma również dowodów na poważniejsze podejrzenia pojawiające się w tej sprawie. – W internecie pojawiła się też informacja, że pracownik Straży Miejskiej załadowywał cały samochód towarami z magazynu i je wywoził. Z naszych ustaleń wynika, że ta osoba przyjeżdżała do pracy autobusem, a nie samochodem – przekazuje Gogola.
Logiczne w tej sytuacji wydaje się przejrzenie zapisu z kamer, ale… – Kamery na obiekcie nie działają od dłuższego czasu, co jest od nas niezależne, nie jesteśmy właścicielem budynku.
Straż przekonuje, że zależy jej na wyjaśnieniu sprawy. – Oczekujemy, że osoby, które mają wiedzę w tej sprawie, przekażą informacje do nas lub do policji – mówi rzecznik. – Jest nam przykro, że takie zdarzenie może wpłynąć negatywnie na wizerunek całej jednostki, biorąc pod uwagę, że strażnicy są bardzo zaangażowani w pomoc uchodźcom.
Zastępca naczelnika, który rozstał się z mundurem, był w oddziale od 1 stycznia. W Straży Miejskiej pracował od ponad 30 lat.