Są już wyniki wewnętrznej kontroli w Ratuszu zarządzonej po tym, jak okazało się, że z Urzędu zginął segregator z aktami. 11 stycznia segregator przyniósł do Urzędu Miasta dziennikarz „Nowego Tygodnia”, w którego ręce akta zawierające dane osobowe ogóle nie powinny się dostać.
Kontrola nie wyjaśniła, w jaki sposób akta wywędrowały z urzędu. Wiadomo tylko tyle, że ich brak po raz pierwszy został stwierdzony w lipcu 2009 r., gdy okazało się, że segregator nie dojechał do ratuszowego archiwum z Wydziału Geodezji. Jak zginął – kontrola nie wykazała.
Wiadomo tylko tyle, że wcześniej w wydziale tym wynajęta przez miasto firma przygotowywała dokumenty do archiwizacji i pracowała także poza godzinami pracy Urzędu Miasta z sobotami włącznie.
Poza tym nie można ustalić, kto zdawał pobrane wcześniej klucze do pomieszczenia, gdzie były akta, bo w stosownej ewidencji nie było nawet rubryki, gdzie można by to odnotować.
Na dodatek, w trakcie remontu pomieszczenia akta składowane były... na korytarzu. Właśnie wtedy jakaś osoba „wykorzystując ten fakt mogła wynieść segregator z zamiarem uczynienia użytki skierowanego przeciwko urzędowi” – twierdzi Andrzej Jedziniak, dyrektor wydziału w wyjaśnieniach składanych w toku kontroli.
I podkreśla, że „w odczuciu wydziału (...) dokumenty te zostały po prostu skradzione z wydziału celem wywołania (jak się okazało) medialnego efektu sensacji”.
To nie pierwsza taka wpadka. Po wcześniejszej wewnętrznej kontroli w Ratuszu prokuratura sprawdza też, dlaczego w archiwum brakuje innych akt.