Koniec z autobusami uciekającymi sprzed nosa pasażerów. Nadzór ruchu wyjechał na przystanki i sprawdza, czy kierowcy z ostatnich kursów nie odjeżdżają za wcześnie.
Przez następne trzy minuty wóz stoi w zatoczce z otwartymi drzwiami. Dlaczego? Bo przyjechał trzy minuty przed czasem określonym w rozkładzie. Chwilę później trzyminutowy przymusowy postój czeka też pasażerów autobusu linii 57 na Czuby. Kierowca rusza dokładnie o czasie.
- Takie kontrole to efekt informacji od pasażerów, którzy skarżyli się na to, że ostatnie autobusy odjeżdżają przed czasem. A to dla ludzi jedna z najbardziej przykrych sytuacji - mówi Andrzej Satke, dyrektor eksploatacyjny MPK.
- Parę razy stałam na przystanku i czekałam na ostatnią "dziewiątkę” na Czuby. Przychodziłam pięć minut przed planowanym odjazdem autobusu - opowiada pani Wanda Stadnicka. - Stałam nawet kwadrans, a on wcale nie przyjeżdżał. Musiałam wracać pieszo, bo nie jestem aż tak bogata, żeby się rozbijać po mieście taksówkami - dodaje. Nie ona jedna ma taki problem.
- Często zdarzało mi się, że uciekało mi sprzed nosa wieczorne "52”. Musiałem wtedy jechać innym autobusem i przesiadać się w "żółtka” - przyznaje pan Jerzy, który prawie codziennie wraca wieczorem z Lublina do Turki.
Teraz kierowcy będą rozliczani z takich przyspieszeń. - Każdy stwierdzony przypadek będzie odnotowywany w raporcie i trafi do przełożonego kierowcy - mówi Satke. - Kary będą, choć nie w każdym przypadku można mówić o winie kierowcy. Bo przecież rozkład jazdy układają tylko ludzie i nie musi on być doskonały.
Kontrole będą prowadzone w różnych punktach miasta, szczególnie w godzinach wieczornych, gdy ucieczka autobusu jest najbardziej dolegliwa dla pasażera. Wnioski z obserwacji posłużą do wprowadzenia korekt w rozkładzie jazdy.