Lubelski Bank Żywności nie prowadzi zbiórki żywności dla najbardziej potrzebujących. Już teraz mógłby otrzymać kilka ton mięsa, ale pomieszczenia stoją puste. Nie ma pieniędzy na prąd i wodę.
– Nie mamy za co opłacić prądu, odcięliśmy dopływ wody – mówi Marzena Pieńkosz-Sapieha, prezes lubelskiego oddziału. – A bez tego nie ma mowy o funkcjonowaniu.
– Bank jest potrzebny, ale nie mamy pieniędzy na jego utrzymanie – tłumaczy Antoni Rudnik, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. – Wszystkie kwoty, jakimi dysponujemy, otrzymaliśmy na określony cel. Gdybyśmy wydali na co innego, mielibyśmy kłopoty. O pomoc zwróciliśmy się do Wydziału Spraw Społecznych UM.
– Jeśli dotychczasowe przepisy się nie zmienią, mamy związane ręce – twierdzi Jerzy Kuś, dyrektor Wydziału Spraw Społecznych. – Szukamy rozwiązań. Dowiemy się, jak inne miasta poradziły sobie ze sztywnymi przepisami.
Decyzje co do przyszłości placówki mają zapaść jeszcze w grudniu.
– Teraz moglibyśmy otrzymać kilka ton mięsa, ale bez odpowiednich warunków przechowywania i akceptacji sanepidu nie możemy go przyjąć – dodaje Pieńkosz-Sapieha. – Mimo że dysponujemy chłodnią.
Gdyby bank dostał dofinansowanie, wówczas stałby się źródłem wsparcia dla ludzi, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji życiowej. Np. stracili pracę i nie mają za co utrzymać rodziny. Tutaj mogliby dostać darmowe jedzenie. Artykuły spożywcze pochodziłyby np. z nadwyżek żywności z Agencji Rynku Rolnego.
W innych bankach w kraju do magazynów BŻ trafiają produkty w uszkodzonych opakowaniach i takie, którym niebawem wygaśnie termin przydatności do spożycia. Wszystkie przyjmowane artykuły nadają się do spożycia i są pod stałą kontrolą. To najczęściej tłuszcze, produkty mięsne, słodycze dla dzieci oraz np. mydło.