Po jednej stronie oskarżycielki - zakonnice ze zgromadzenia betanek, po drugiej - oskarżony ksiądz Roman K. Tak wyglądał dziś niecodzienny proces w Sądzie Rejonowym w Lublinie.
Początkowo Roman K. był oskarżony o szarpanie się z policjantami. Duchowny nie chciał dobrowolnie opuścić klasztoru. Bił funkcjonariuszy monstrancją. Już w trakcie procesu doszło do ugody między księdzem a policjantami. Funkcjonariusze przyjęli przeprosiny. Sąd warunkowo umorzył postępowanie.
Do takiej ugody nie doszło pomiędzy księdzem a władzami zakonu betanek. Ksiądz wciąż oskarżony jest więc o naruszenie miru domowego - bezprawne przebywanie w klasztornym budynku.
Betanki występują na procesie w roli oskarżyciela posiłkowego a ich prawnik wspiera prokuratora. Na wczorajszej rozprawie zakonnice z zarządu zakonu opowiadały co robiły, żeby usunąć księdza z klasztornego budynku.
- Wiem, że przebywał tam od sierpnia 2006 roku - twierdziła Barbara R., przełożona zakonu.
Zakonnica dowiedziała się o tym od przedstawicieli Watykanu, którzy odwiedzili wówczas klasztor. Na własne oczy księdza w klasztorze nie widziała. Zbuntowane byłe zakonnice przestały ją z czasem wpuszczać do budynku.
Zgromadzenie dbało, żeby wszystkie kroki podejmowane wobec księdza były dokumentowane. Jesienią 2006 roku napisało do księdza list.
- Wezwaliśmy go do opuszczenia naszego domu w Kazimierzu - wspominała przełożona.
Duchowny nie posłuchał. Nie wiadomo nawet czy takie pismo odebrał. W kwietniu 2007 roku betanki miały już w ręku sądowy wyrok nakazujący eksmitowanie duchownego wraz ze zbuntowanymi byłymi zakonnicami. Znowu napisały do niego, żeby się nie wyprowadził. Na koniec wysłały do klasztoru komornika, który przeprowadził eksmisję.
Roman K. na procesie milczy. Na pierwszej rozprawie stwierdził jedynie, że nie przyznaje się do winy. Po eksmitowaniu z Kazimierza został wikarym w parafii Długosiodło pod Wyszkowem.