Zdzisława i Dariusz Serafinowie od wtorku żyją bez wody. W domu nie mają wodociągu, a miasto zlikwidowało stojącą obok uliczną pompę.
- Ani nie mam jak się umyć, ani jak uprać. Wodę daje nam sąsiadka, ale jak długo, skoro ona za to płaci? - żali się Zdzisława Serafin. Do poniedziałku wodę miała za darmo z odległej o kilkanaście kroków ulicznej pompy. We wtorek urządzenie zdemontowano na polecenie Ratusza.
Pozostali bez wody
Pompa była miejska. Ziemia, na której stała - prywatna. To ta sama posesja, na której stoi dom zajmowany przez Serafinów.
- Współwłaścicielka posesji powiadomiła nas, że nie chce u siebie tego zdroju i musieliśmy go usunąć - mówi Ludwika Stefańczyk z Wydziału Gospodarki Komunalnej (WGK) w Urzędzie Miasta. - Nie możemy trzymać urządzenia na czyjejś ziemi bez zgody jej właściciela.
Groźba życia bez wody wisiała nad matką i synem od listopada. - Wtedy dostaliśmy pismo z Urzędu Miasta, że w kwietniu pompa zniknie. W lutym byliśmy w Ratuszu. Usłyszeliśmy, że jak się da, to przeniosą pompę gdzieś obok - mówi Dariusz Serafin, syn pani Zdzisławy. - Ale w poniedziałek dostaliśmy pismo, że we wtorek zdemontują pompę. I tak zrobili.
Zamiast nowgo zdroju Serafinowie dostali wykaz ponad 120 innych pomp. Najbliższa jest pół kilometra dalej. - I jak ja mam tę wodę stamtąd dźwigać - pyta pani Zdzisława.
Miasto tłumaczy, że nie mogło przenieść pompy. - Nikt z sąsiadów nie chciał u siebie zdroju. Poza tym nie wolno nam stawiać nowych zdrojów ulicznych - wyjaśnia Stefańczyk. - Doprowadzenie wody lokatorom to obowiązek właściciela budynku. Miasto ma tylko obowiązek zbrojenia terenów, a tu wodociąg jest.
Tyle, że matka i syn kranu mieć nie będą. Dom, w którym żyją od 25 lat nie należy do nich. Twierdzą, że właścicielka miała im go przepisać, ale nie zdążyła, bo zmarła. Obecni współwłaściciele - jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie - nie zgadzają się na podłączenie rur.
Taką propozycję złożyły im niedawno miejskie wodociągi. MPWiK opracował cały projekt przebudowy sieci w ul. Dolnej Panny Marii i wyręczył nawet właścicieli przyległych posesji projektując za nich przyłącza. Ludzie mieliby tylko zapłacić za robociznę i materiały. Ale nic z tego.
Zdesperowani ludzie liczą teraz na pomoc prezydenta. - W piątek mają do nas dzwonić z Ratusza w sprawie spotkania z panią wiceprezydent. Może ona coś pomoże - wzdycha pan Dariusz.