Pani Teresa G. przyszła do redakcji ze łzami w oczach. Na Sławinku w domu jej rodziców – gdzie mieszka z czwórką dzieci specjalnej troski – odcięto w piątek rano prąd. Na darmo prosiła o odroczenie kary. – Nie mam sił już walczyć – płakała.
Pokazuje kwity: 25 listopada zapłaciła poprzedni rachunek za prąd 360 – zł. Został już tylko za październik 340 – zł.
Pan Teresa przez trzy lata prowadziła sklep spożywczy. Mąż pomagał. Gdy obok powstał market, sklep zbankrutował. Próbowała jeszcze w dwóch innych miejscach. Bezskutecznie. Na to nałożyły się choroby jej i dzieci, wyjazdy do Centrum Zdrowia Dziecka.
– W lipcu nie zapłaciłam sklepowych rachunków za prąd na blisko 4 tys. zł. Wtedy zabrali licznik. To był gwóźdź do trumny. Już nie wznowiłam działalności, a lokal do dziś stoi pusty. Mąż jest bezrobotny, nie ma nawet zasiłku. Zapłacę, ale teraz nie mam z czego, ktoś musi mi pomóc.
Najpierw zwróciliśmy się do Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. – Są możliwości – powiedziała Ewa Wawruch z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. – Jeśli zaległości są niewielkie, dołożymy do rachunku za prąd. Spróbujemy też znaleźć drogę wyjścia z trudnej sytuacji. Być może rodzice będą mogli otrzymać zasiłek.
Na dziś umówiła spotkanie pani Teresy z pracownikiem socjalnym.
Trudno sobie wyobrazić, by w środku wielkiego miasta cała rodzina z chorymi dziećmi żyła bez prądu. Próbowaliśmy więc prosić odpowiedzialnego energetyka, by włączył prąd choć na trzy dni, do czasu wyjaśnienia sprawy. Bez skutku. Ryszard Bartnik, szef Zakładu Energetycznego Lublin Miasto powiedział, że jak będą pieniądze, będzie prąd i pozostał nieugięty.
– Z długoletniej praktyki wiem, że pieniądze nie trafią prędko do zakładu – stwierdził. Przyjął reklamację i odesłał nas do przełożonego, który jak się potem okazało był tego dnia poza Lublinem. Do sprawy wrócimy.