Przyczyną śmierci studenta skatowanego na miasteczku akademickim były ciosy zadane w klatkę piersiową - stwierdził wczoraj biegły sądowy. Obalił tezę obrońców skazanych, którzy uważają, że śmierć była efektem reanimacji przez lekarza pogotowia. Wyrok w procesie odwoławczym zabójców Radka zapadnie w środę.
Student zginął 6 czerwca 2004 roku. Z dwoma kolegami wracał z imprezy. Byli już kilkanaście metrów od wejścia do Domu Studenta Zaocznego. Wtedy drogę zastąpił im Markut i Grzegorczyk. Mieli w ręku wyrwane z ławek deski. Szukali zaczepki. Studenci rzucili się do ucieczki. Ale po przebiegnięciu kilkunastu metrów napotkali kompanów napastników, którzy wyskoczyli z krzaków. Radek potknął się i upadł. Został skopany. Markut zabrał mu portfel ze 120 zł. Za zrabowane pieniądze z kolegami kupili wódkę i piwo. Policja zatrzymała ich, jak raczyli się alkoholem.
Z opinii Zakładu Medycyny Sądowej wynikało, że przyczyną śmierci studenta było ustanie krążenia i zatrzymanie akcji serca. Adwokaci skazanych usiłowali udowodnić, że do zgonu doszło na skutek reanimacji lekarza pogotowia, który przez pół godziny usiłował przywrócić Radka do życia. Sąd Apelacyjny w Lublinie postanowił przesłuchać lekarza z Zakładu Medycyny Sądowej, który badał przyczyny śmierci studenta.
- Ustanie akcji sera studenta nie było następstwem reanimacji, a ciosów oddanych w klatkę piersiową - jednoznacznie stwierdził wczoraj biegły.
Adwokaci skazanych zażądali więc, żeby sąd zlecił zbadanie przyczyn śmierci studenta innym biegłym. Sąd się na to nie zgodził. Stwierdził, że dotychczasowa opinia jest jasna i jednoznaczna.
- Wniosek obrońców zmierza tylko do przedłużenia postępowania - powiedział sędzia Zbigniew Makarewicz.
Wyrok zostanie ogłoszony w najbliższą środę.