Sąd Okręgowy w Zamościu, przed którym toczy się proces policjantów, postanowił na początku maja zastosować wobec całej trójki areszt tymczasowy. Zachodziła obawa matactwa, bo – według sądu – oskarżeni wywierali presję na świadków. Nie wszyscy jednak trafili do aresztu. Zgłosił się tam tylko jeden z nich. Dwóch pozostałych poszukiwała policja. Dlaczego? Bo prowadzący rozprawę sędzia nie wezwał na czas policyjnego konwoju, który zatrzymałby oskarżonych funkcjonariuszy do momentu ogłoszenia decyzji o areszcie. – Ustaliliśmy miejsce pobytu Ryszarda M. i przekazaliśmy
informację o tym sądowi. Andrzeja S. cały czas poszukiwaliśmy – informuje młodszy inspektor Zdzisław Gierun, komendant zamojskiej policji.
Wiadomo, że poszukiwania można już przerwać, bo w międzyczasie wszyscy oskarżeni funkcjonariusze odwołali się od decyzji zamojskiego sądu. – Wobec dwóch oskarżonych areszt został uchylony – mówi Marek Wolski, przewodniczący Wydziału Karnego Sądu Apelacyjnego w Lublinie. – Nie wpływali na świadków. Robił to oskarżony Zbigniew Ch. i areszt wobec niego został utrzymany. Nie można było tu zastosować odpowiedzialności zbiorowej i stosować aresztu wobec wszystkich oskarżonych.
Przypomnijmy, że sprawa toczy się od 2000 r. Trzej policjanci z Zamościa zabrali z aresztu złodzieja samochodów Roberta Sz. na tzw. czynności operacyjne. Pojechali z nim w rejon Józefowa. Tam ich radiowóz miał kolizję. Ich zdaniem, aresztowany wykorzystał to zdarzenie i uciekł. Zdaniem prokuratury – został wypuszczony w zamian za łapówkę w postaci skody octavii wartej 42 tysiące zł. We wrześniu 2003 r., po anonimowych donosach, funkcjonariusze zostali aresztowani. Siedzieli do października 2004 r., kiedy Sąd Apelacyjny zmienił im areszt na poręczenia majątkowe po 20 tys. zł od osoby. Skody-łapówki nie widział do tej pory ani prokurator, ani sąd.