Bandyci brutalnie bili pasażera. Rzecznik MPK twierdzi, że tylko "podtrzymywali kolegę”. - Pięściami się nikogo nie podtrzymuje - oburza się świadek zajścia. To on wezwał policję.
Bo kierowca autobusu tego nie zrobił. To już drugi taki napad w tym miesiącu
- Nikt nie wezwał policji, nawet kierowca. Dlatego sam sięgnąłem po telefon. A inni pasażerowie byli tym bardzo zdziwieni - opowiada pan Kamil, świadek zdarzenia. - Dyżurny w komendzie też wydawał się zdziwiony. Ale obiecał, że przyśle radiowóz.
Wczoraj próbowaliśmy dowiedzieć się, jak zakończyła się interwencja policji. - Akta są w dochodzeniówce. A oni mają dzisiaj wolne - powiedział nam Witold Laskowski z biura prasowego lubelskiej komendy.
Dlaczego policji nie wezwał kierowca? - W jego ocenie zajście nie wymagało żadnej interwencji - mówi Stanisław Wojnarowicz, rzecznik prasowy MPK. - Kierowca potwierdza, że autobusem jechało czterech mężczyzn. W tym jeden nietrzeźwy. Pozostali go podtrzymywali.
- Troskliwie podtrzymywali okładając leżącego? Trochę to dziwne, jak na koleżeńskie stosunki - pan Kamil oburza się wypowiedzią rzecznika.
Tymczasem kierowcy MPK mają służbowe komórki. Po to, by w groźnych sytuacjach wzywać policję. Jak ich używają?
Na początku listopada w jednym z trolejbusów, bandyci napadli 17-letniego ucznia, próbując ukraść mu komórkę. Zalany krwią chłopak wołał o pomoc. Kierowca jej nie wezwał.
We wrześniu trzej dresiarze pobili w autobusie studenta. Złamali mu nos. Kierowca zadzwonił na policję dopiero na przystanku końcowym, gdy sprawców nie było już w wozie. Ojcu pobitego chłopaka powiedział, że... bał się o szyby.
Pod koniec sierpnia pijani wandale przez 20 minut siali postrach w autobusie dowożącym klientów do jednego z hipermarketów. Kierowca wezwał policję dopiero wtedy, gdy wybili w jelczu trzy szyby. Zabrakło centymetrów, by metalowy śmietnik, którym rzucali poranił pasażerów. Radiowóz jechał 44 minuty, choć do komisariatu było 5 minut drogi pieszo. •