Ponad 200 rolników i pracowników blokowało wczoraj obydwa zakłady Lubelskiej Chłodni Agram. Przyszli po swoje pieniądze – w sumie około 5 mln zł. Po raz kolejny odeszli z pustymi rękami.
Ale prezes Kawiecka nie miała im jednak nic nowego do powiedzenia. Mówiła o kłopotach, posiedzeniach, pełnomocnictwach i nie dotrzymywanych ugodach. Nie odpowiedziała na pytanie, kiedy zwolnieni dostaną odprawy, pracownicy grudniowe pensje, a rolnicy zapłatę za dostarczone półtora roku temu plony.
– Im było gorzej, tym więcej pracowaliśmy. Na trzy zmiany, na okrągło – mówi była pracownica Jolanta Mrozik. – A od grudnia za darmo. Na święta dostaliśmy po trzy butelki taniego wina. Jak mamy żyć?
– Jeszcze tydzień temu szła pierwsza zmiana mówi Danuta Gręplewska, mistrz zmianowy, 34 lata pracy w Agramie. – Maszyny nie wytrzymywały, a my pracowaliśmy na okrągło. Od ponad roku zamiast pensji dostawaliśmy niewielkie zaliczki. Nawet nam nie powiedziano, że mamy iść na postojowe. Wyłączono ogrzewanie, wygoniły nas z hal minusowe temperatury. Utrzymują nas rodziny. Nie wiemy, co z nami będzie.
Wraz z pracownikami protestowali rolnicy. – Oddajcie nam pieniądze – krzyczeli. Jak policzył Zbigniew Lis, przedstawiciel Zrzeszenia Producentów Owoców i Warzyw Agrokar, przed chłodnię przyszli już po raz 22. Za każdym razem słyszą inne wymówki i podpisują kolejną prolongatę spłat. Ponad 400 rolnikom Agram jest winien około 4 mln zł.
– Zdeptali naszą pracę, teraz wykręcają się sianem. Mnie od półtora roku są winni 156 tys. zł. To trud całej rodziny. Mógłbym za to wystawić dom – mówi z goryczą Antoni Janowski, producent warzyw spod Garbowa.
Po wyjaśnieniach pani prezes, że pieniądze za mrożonki utknęły w zakładzie przy ul. Mełgiewskiej, zdesperowani rolnicy tam przenieśli się z pikietą.
Ale pracownicy i rolnicy to nie jedyni wierzyciele Agramu. Firma nie płaci dostawcom ciepła, prądu czy wody.
– Najpierw podnosili krzyk, że zepsuje się mięso z zapasów państwowych w ich chłodniach, potem, że zabraknie wody do neutralizowania amoniaku, jeśli wycieknie ze zbiorników – mówił Tadeusz Fijałka, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. – Winni są nam 900 tys. zł. A my przecież nie możemy kosztami warszawskiej firmy obciążać mieszkańców Lublina.