W styczniu rozstrzygną się losy stadionu Lublinianki na Wieniawie. O przyszłości inwestycji zaplanowanej w tym miejscu zdecydują negocjacje między norweskim inwestorem a Gminą Wyznaniową Żydowską w Warszawie.
Szarecki przyznaje jednak, że trudno będzie budować obiekty sportowe z pominięciem komercyjnych i odwrotnie. Pierwsza opcja byłaby nie do przyjęcia dla inwestora, druga niezgodna z umową zawartą z miastem.
Norweska Grupa Kapitałowa przejęła Wieniawę w 2002. Ówczesne władze miasta podpisały z nimi umowę dzierżawy na 30 lat. Na miejscu zrujnowanego stadionu przy ul. Leszczyńskiego miał powstać nowy obiekt, zdolny pomieścić 14 tysięcy widzów. W sąsiedztwie zaplanowano hotel, część rozrywkową i handlową.
Skończyło się na niczym, bo plany inwestora oprotestowała warszawska gmina żydowska. Niektóre obiekty Lublinianki stoją bowiem na miejscu starego kirkutu. Idzie m.in. o groby, które znajdują się pod trybunami obecnego stadionu.
- To są obiektywne trudności, na które nie mamy większego wpływu - dodaje Szarecki. - Z naszej strony spełniliśmy wszelkie wymogi, złożyliśmy wniosek o wydanie decyzji o warunkach zabudowy. Finansujemy klub sportowy.
By przyspieszyć inwestycję, miasto wyłączyło z inwestycji fragment spornego terenu. Gmina jednak, jak każdy sąsiad ma prawo do protestów.
- Jestem przekonany, że obie strony załatwią spór polubownie - mówi Andrzej Wojewódzki, dyrektor Wydziału Gospodarowania Mieniem lubelskiego Urzędu Miasta. - Nie bierzemy pod uwagę rozwiązania umowy. Nie widzę zagrożeń, jeśli chodzi o negocjacje.
Zarówno inwestor, jak i Ratusz zgadzają się, że realizację projektu ułatwiłby plan zagospodarowania dla terenów Wieniawy. Takiego planu nie ma i nie wiadomo kiedy będzie.
W magistracie przyznają, ze wycofanie się Norwegów z dzierżawy, byłoby powrotem do punktu wyjścia. Ruina pozostałaby ruiną co najmniej na kilka najbliższych lat.
- Znalezienie inwestora byłoby bardzo trudne - mówi Wojewódzki. - Skandynawowie do tej pory nie rozwiązali wszystkich sporów, związanych z gruntem. Pozostaje wierzyć, że kilka lat rozmów nie pójdzie na marne.