Doktor kazał mi "wypier… z gabinetu” - opowiada Maria Gil z Tomaszowic pod Lublinem. Lekarz zaprzecza.
Violetta zachorowała na anginę. Przez tydzień brała antybiotyk, a mimo to jej stan się nie poprawiał. - Poszłam z nią do przychodni - mówi pani Maria, jej matka. - Nie było lekarki, która się nią wcześniej zajmowała. Przyjął nas doktor Czajka.
- Stwierdziłem, że dziewczyna ma anginę, że zaczyna jej się robić już ropień - wyjaśnia lekarz. - Skierowałem ją do szpitala. Nie protestowała.
Następnego dnia pacjentka z mamą wróciły do przychodni. - Byłyśmy w szpitalu wojskowym, ordynator oddziału laryngologicznego stwierdził, że hospitalizacja nie jest potrzebna - mówi matka. - I kazał wrócić do przychodni.
Zdaniem Czajki, kobiety wróciły, ale już w bojowym nastroju. - Zarzuciły mi niekompetencję - mówi. - Ale okazało się, że na odwrocie skierowania nie ma żadnej adnotacji o odmowie przyjęcia do szpitala. Gdy o to zapytałem, kobiety wyszły.
Po około dwóch godzinach wróciła tylko matka Violetty.
- Wtedy lekarz kazał mi wejść do gabinetu - mówi pielęgniarka, która tego dnia miała dyżur. - Miałam być świadkiem rozmowy.
Właśnie podczas tej rozmowy lekarz miał powiedzieć do Gil: "Wypierd… stąd”.
- Nie przypominam sobie, aby padły takie słowa - mówi pielęgniarka. - To ta kobieta zachowywała się bardzo agresywnie.
Lekarz twierdzi, że owszem, wyprosił kobietę z gabinetu, ale nie używał wulgarnych słów. - Ona mnie szantażowała, że jak nie wypiszę zwolnienia lekarskiego jej córce, to doniesie na mnie do NFZ i do mediów - mówi. - Jak widać, groźbę spełniła.
Do rzecznika praw pacjenta i do dyrektora lubelskiego NFZ trafiła skarga na dr. Czajkę. - Teraz czekamy, aż lekarz odpowie na zarzuty - mówi Arkadiusz Semeniuk, rzecznik lubelskiego NFZ. - Ma na to dwa tygodnie.