Jedna z najstarszych cukierni w mieście kończy działalność. Mikado z ul. Narutowicza kilkadziesiąt lat piekło ciasta według tradycyjnych receptur. Firmę dobiła masowa produkcja i brak wykwalifikowanych pracowników.
Pierwsze ciasta pieczono tam jeszcze przed II wojną światową. Spadkobiercy przez kilkadziesiąt lat nie rezygnowali z tradycyjnych receptur. To właśnie przywiązanie do tradycji okazało się jedną z przyczyn upadku zakładu.
- Ekonomia przesądziła sprawę - mówi Bogusław Nowacki, właściciel piekarni. - Teraz konkurencja używa półproduktów. Wsypuje się proszek do wody i ciasto gotowe. Można piec tanio i dużo. Gorzej ze smakiem. Ja takich metod nie stosowałem. Nie mogłem, bo przecież babcia by się w grobie przewracała.
Cukierniczą tradycję, jeszcze przed wojną zapoczątkowała Antonina Grygowa. W 1947 r. zakład znacjonalizowano. Rodzinny interes udało się reaktywować dopiero w 1952 roku. Niemal do końca epoki PRL cukiernię prowadziła Anna Bocheńska. W 1989 roku firmę przejął obecny właściciel.
- Jestem już trzecim pokoleniem - mówi Nowacki. - W tamtych latach nie miałem pracy, więc postanowiłem spróbować cukiernictwa. Remont trwał dwa lata i w 1991 roku ruszyliśmy z wypiekami. Musiałem się szybko wszystkiego nauczyć, bo z zawodu jestem prawnikiem i ekonomistą.
Interes szedł świetnie. Cukiernia nie narzekała na brak klientów. Wypieki z Mikado zamawiały najlepsze hotele i firmy. Nie tylko z Lublina. Kilka lat temu smak zaczął przegrywać z ceną.
- Na giełdzie w Elizówce zaczęły się pojawiać coraz tańsze ciasta - wspomina Nowacki. - Potem ruszyła emigracja. Trzech moich pracowników wyjechało za granicę. Lubelska szkoła gastronomiczna przestała kształcić odpowiednie kadry. Ja mam już swoje lata i brakuje mi sił. Nie było wyjścia. Musiałem zamknąć firmę. Dziwnie się z tym czuję. Nadal wstaję o 5 rano i chcę biec do cukierni.
Kto wprowadzi się w miejsce Mikado? Możliwe, że powstanie tam... nowa cukiernia. Jeden z lubelskich zakładów jest zainteresowany uruchomieniem tam swojej filii.