Leszek K. z Lublina, podejrzany o spowodowanie wielkiego pożaru w Nowym Jorku, stanął w czwartek przed sądem na Brooklynie.
Pierwszy dzień procesu cieszył się dużym zainteresowaniem mediów. W sali rozpraw brooklyńskiego sądu kryminalnego przy Jay Street zjawili się reporterzy nowojorskich gazet i stacji telewizyjnych. Było też trochę publiczności, głównie polonijnej. Wyznaczonym do prowadzenia sprawy został Abraham Gerges, doświadczony sędzia mający opinię bardzo skrupulatnego.
Leszek K. wprowadzony został na salę przez trzech policjantów sądowych zakuty w kajdanki, które mu zdjęto. Ubrany był w białą koszulkę, czarne spodnie i pomarańczowe trampki. Sprawiał wrażenie wyraźnie spanikowanego i zdeprymowanego sytuacją. W więzieniu wyraźnie schudł.
Po przedstawieniu 59-letniemu elektrykowi z Lublina zarzutów nieumyślnego podpalenia Greenpoint Terminal Market i kilku innych czynów zagrożonych karą łączną do 15 lat więzienia, padło sakramentalne pytanie, czy oskarżony przyznaje się do winy. „Jestem niewinny” – odpowiedział po polsku, a tłumacz przełożył to na angielski.
Jak rozumiem, obrona stoi na stanowisku, że mamy do czynienia z pomyłką oskarżenia, bo podpalał ktoś inny. Czy tak? - sędzia Gerges skierował pytanie do obrońcy Polaka, Samuela Getza.
- Yes, sir! - padła krótka i zdecydowana odpowiedź.
Następnie mecenas Getz wniósł o wypuszczenie swego klienta z aresztu, zapowiadając, iż stawi się na każde wezwanie sądu. Prokurator zaoponował. Podał trzy przypadki wezwań do sądu, jakie Leszek K. zignorował w przeszłości (chodziło o drobne wykroczenia oraz o zarzut kradzież... kaczki, jakiej rzekomo miał się dopuścić). Podnoszono dalej, że Polak często zmieniał adresy i tak naprawdę nie wiadomo gzdie miałoby mu zostać obecnie wezwanie. W sumie: brak gwarancji, że po wypuszczeniu byłby dla sądu osiągalny. Sędzia Gerges podzielił ten tok wywodu. Odmówił zwolnienia.
Na to Sam Getz wniósł o ustalenie kaucji. Sędzia przychylił się i po dłuższym zastanowieniu powiedział: „Dobrze. Sąd ustala wysokość kaucji na 250 tysięcy dolarów”. Po sali przeszedł szmer. Jej wysokość w kontekście statusu oskarżonego jest oczywistym kontrastem. Konsul Wojciech Łukasiewicz określa ją jako absurdalną Takich pieniędzy ani Leszek K., ani jego rodzina nie zgromadzi nigdy. Zbigniew Sarna, biznesmen konsekwentnie świadczący, że Leszek. K. pracował u niego, gdy wybuchł pożar mówi, że ćwierć miliona trudno byłoby zebrać nawet gdyby zorganizować specjalną akcję pomocy wśród Polonii.
Poza tym sędzia zdecydował, że do następnego posiedzenia Polak i tak ma pozostać w więzieniu na Rikers Island.
Kiedy odbędzie się kolejne posiedzenie nie wiadomo. Może jeszcze w lipcu. Sierpień to tradycyjny czas urlopowy urzędów i instytucji. Sędzia Gerges powiedział jednak, że 6 września br. najprawdopodobniej podejmie decyzję, kiedy rozpocznie się proces przed 12-osobową ławą przysięgłych, która zostanie do tego celu wybrana.
Obrona ma zostać zapoznana z dowodami zgromadzonymi przez policję mającymi rzekomo obciążać Leszka K. Przede wszystkim chodzi tu o „słynne” już 13-minutowe nagranie z „przyznania” się do winny Polaka. Jak informowaliśmy, Leszek K. czyta na nim z kartki tekst napisany mu przez policjantów.
- Przebieg pierwszego dnia przed sądem był taki, jak się spodziewałem. Zaskakuje wysokość kaucji i nie sądzę, aby udało się ja zgromadzić – powiedział mecenas Sam Getz.
Podobnego zdania jest mieszkający w Nowym Jorku brat oskarżonego. – Ta kaucja jest kosmiczna – mówi Jerzy K. Zaskakuje go także co innego. Do tej pory Leszka K. nie odwiedził w więzieniu żaden z polskich konsuli. Nie mieli oni także kontaktu z Samuelem Getzem. Jerzy K. nie otrzymał także odpowiedzi na swoje pismo do konsula generalnego RP w Nowym Jorku, w którym prosił o pomoc dla brata (publikowaliśmy je na naszych łamach).
Jak się dowiadujemy, Jerzy K. jest także w kontakcie z nowojorskim adwokatem po studiach prawniczych w Polsce i USA, który „pro bono” miałby włączyć się do sprawy, głównie w pomoc językową oraz kontakty ze stroną polską.